Niestety nie
znosi. Kompletnie sobie z nią nie
radzi, choćby wszyscy sędziowie zaklinali się że nie ma to dla nich żadnego
znaczenia, co media publikują na temat sprawy, którą aktualnie prowadzą.
Znany adwokat, którego nazwiska z grzeczności nie wymienię, publikujący od
czasu do czasu eseje w różnych czasopismach, pozwolił sobie w jednym z nich
odnieść się wprost do sprawy, w której skądinąd wiadomo, że występuje jako
obrońca oskarżonego. Odnieść się to mało powiedziane. Pozwolił sobie ta bezpośrednią
krytykę świeżo wydanego orzeczenia skazującego. Poza kilkoma istotnymi
argumentami jurydycznymi, tekst bogaty był też w zgrabne figury retoryczne,
które ujawniały wzburzenie autora. Publikator dość poczytny, można zatem
założyć, że jego krytyka i argumenty dotarły do wielu czytelników.
Nic w tym złego, że krytykuje się orzeczenie sądu. Te też bywają nie najmądrzejsze.
Sprawa budzi jednak delikatne zaniepokojenie, gdy czyni to bezpośrednio
zainteresowany, w rubryce, w której stale publikowane są jego eseje o bardziej uniwersalnym
charakterze. Do niedawna zasady etyki wyraźnie zabraniały „redagowania relacji
prasowej z rozprawy”, w której występuje adwokat. Obecnie zasady są bardziej
liberalne i stanowią li tylko o niedopuszczalności „odpłatnego inspirowania
artykułów prasowych, które pod pretekstem obiektywnej informacji mają służyć
promocji adwokata”. Ale właściwie dlaczego publikowanie informacji o
prowadzonych sprawach miałoby być zakazane? Wątpię aby twórcy zasad etyki mieli
dostęp do najnowszych badań w tym zakresie, ale intuicja słusznie im
podpowiadała, że skuteczność takiej kryptoreklamy może być zabójcza. Nie o
reklamę jednak chodzi, ale wpływ na orzeczenia sądów. Szereg badań prowadzonych
głównie w Stanach Zjednoczonych na temat wpływu doniesień medialnych na kształt
orzeczenia pokazuje smutną prawdę. Wszyscy jesteśmy na nie podatni. Instrukcje
i ostrzeżenia nakazujące ich ignorowanie nie umniejszają tej podatności. Co
więcej, nagminne jest przecenianie swojej odporności na ten wpływ. Informacja
ma tym większą siłę oddziaływania, im mniej jest racjonalna, a bardziej emocjonalna,
najlepiej wzbudzając emocje negatywne, gniew, lęk (por. np. G. Kramer,
N. Kerr, J. Carroll (1990), Pretrial
publicity, judicial remedies, and jury bias, Law and Human Behavior, 14,
409-438 albo nieco starsze badania: D. Wegner, R. Wentzlaff, M. Kerker, A.
Beatiie (1981), Incrimination through
innuendo: Can media questions become public answers?, Journal of
Personality and Social Psychology, 40, 822-832).
W niektórych stanach USA, warunkiem uczestniczenia w ławie przysięgłych
jest uprzednia, całkowita nieznajomość sprawy. Jak nietrudno się domyśleć, przy
głośnych medialnych procesach niełatwo taką ławę zebrać. Publikacja owego
znanego adwokata, mieściła się zatem w kanonie pewnej racjonalności. Sprawa
była tuż przed rozstrzygnięciem drugiej instancji. Warto zatem spróbować nadać
jej ukierunkowany rozgłos medialny, który dotrze do sędziów orzekających zanim
jeszcze zdążą się oni zapoznać z aktami. Oprócz nagłośnienia medialnego ma
szansę zadziałać jeszcze inny znany efekt, którym pisałem uprzednio – efekt zakotwiczenia.
(Efekt zakotwiczenia. Czy kontrola instancyjna orzeczeń ma jakikolwiek sens?)
W dniu kiedy piszę ten tekst, decydują się losy właściciela Amber Gold. Sąd
rozstrzygnąć ma bowiem wniosek prokuratury o zastosowanie względem niego tymczasowego
aresztowania. W tym samym dniu w Sejmie trwa debata nt. tejże afery. W porannej
audycji radiowej usłyszałem komentarz, iż termin złożenia wniosku prokuratury
jest nieprzypadkowy z sugestią, iż chodzi tu o zamówienie polityczne na
potrzeby debaty sejmowej. Wszak wniosek taki można było złożyć już dwa tygodnie
temu. Być może. Ale w tle jest jeszcze jeden aspekt. Od kilku tygodni prasa
donosi głównie o kolejnych aferach związanych z Amber Gold. Trwa zatem mozolne,
medialne „urabianie” sędziego. Nie mam przy tym wątpliwości, że przynajmniej część
tych informacji jest sterowana przez organy ścigania. Prawdopodobieństwo, że
sędzia rozstrzygający sprawę aresztowania, zapozna się z doniesieniami
medialnymi jest zatem znaczenie większe, czym później złożony zostanie wniosek,
a dzisiaj rano jadąc na posiedzenie, z pewnością usłyszy w wiadomościach szereg
informacji dotyczących podsądnego i raczej nie będą to informacje dla niego korzystne.
Jadąc, będzie przy tym przeświadczony, że przyswajane przez jego aparat poznawczy
informacje, nie będą miały żadnego wpływu na jedynie słuszne orzeczenie które
wyda. Gratulacje dla prokuratury. Z punktu widzenie skuteczności swojego
wniosku wybrała idealny moment.
Dziennikarz prawnika nie zrozumie tak dobrze jak inny prawnik:)A zatem to nie dowód na brak niezawisłości (jak twierdzi znana komentatorka polityczna) a na sprawność i spryt prokuratury -nawet jeśli to cechy nieuświadomione?
OdpowiedzUsuń