czwartek, 27 listopada 2014

O przczynowości w ekonomii



W dniu 1 grudnia 2014 r. w Polskiej Akademii Umiejętności, ul. Sławkowska 17, 31-016 Kraków, o godz. 16.00, będzie miał miejsce mój odczyt „O przyczynowości w ekonomii”, w trakcie którego będę omawiał koncepcję przyczynowości w nauce, ze szczególnym uwzględnieniem osobliwości wynikających z nauk społecznych. Wszystkich zainteresowanych tymi zagadnieniami filozofii nauki zapraszam. Po odczycie, o godz. 18.00 będzie miało miejsce dużo mniej formalne spotkanie dyskusyjne na ten sam temat, które prowadził będzie ks. prof. Michał Heller wespół ze mną, w księgarni De Revolutionibus na ul. Brackiej, na które również, a może nawet szczególnie zapraszam. 
Zagadnienie przyczynowości obecne jest w filozofii nauki od czasów Davida Hume'a, który bodaj jako pierwszy sformułował podstawowe, do dziś aktualne założenia koncepcji przyczynowości. W jego rozumieniu miała ona charakter szczególnej konstrukcji naszego umysłu, niewiele mówiącej nam o ontologicznym charakterze relacji zachodzących pomiędzy zdarzeniami w otaczającym nas świecie. Dyskusja o przyczynowości odżyła na fali neopozytywistycznej refleksji nad nauką. Dla filozofów nauki wskazanie przyczyny określonego zjawiska lub zdarzenia stanowiło dobre wyjaśnienie naukowe, w odróżnieniu od wyjaśnienia nomologicznego (wskazanie prawa natury rządzącego danym zjawiskiem) które wydawało się wikłać w szereg paradoksów. Trzeba było tylko ustalić co to jest ta przyczyna, jak ją zidentyfikować, jaki ma ontologiczny charakter oraz jakie wnioski możemy wysuwać w sposób uzasadniony na podstawie twierdzeń przyczynowych. Próby odpowiedzi na te pytania dzielą różne szkoły filozoficzne. Szczególnie jednak interesujące wydają się te podejścia, które zostały wypracowane na przykładzie nauk społecznych. Przyczynowość wykazuje się tu bowiem osobliwościami: szczególnym mechanizmem, który leży u podstaw procesów społecznych, jego niestabilnością i tzw. niemodularnością, szczególnie utrudnioną rekonstrukcją owego mechanizmu, instrumentalnym poszukiwaniem przyczyn zjawisk i nieuchronnością decyzji.

poniedziałek, 1 września 2014

Why do firms exist?



Ronald Coese otrzymał nagrodę nobla z ekonomii za esej właśnie pod takim tytułem. Zadał sobie pytanie, którego nie zadał sobie przed nim nikt z klasycznych ekonomistów. Dlaczego właściwie istnieją firmy? Na doskonale funkcjonującym rynku organizacja taka właściwie nie byłaby potrzebna, a w każdym razie klasyczne zasady ekonomii Ricardy nie przewidywały jej istnienia. Konsumenci i producenci usług i towarów (poszczególne jednostki) w zasadzie mogłyby wykonywać przypisane im fragmenty działalności bez konieczności tworzenia systemu organizacyjnego jakim jest firma. Mozolnie przepytując kolejnych przedsiębiorców i przyglądając się ich pracy Coese sformułował do dziś obowiązującą hipotezę kosztów transakcyjnych – kosztów które towarzyszą każdej transakcji na rynku. Chociaż utworzenie i utrzymanie firmy jest kosztowne to i tak w rachunku zagregowanym prowadzi ono do obniżenia tych kosztów. Zamiast mozolnie poszukiwać szewca, który gotów byłby uszyć nam buty których oczekujemy, oraz poszukiwać właściwego dostawę materiałów na owe buty możemy po prostu udać się do sklepu, gdzie będziemy mogli wybrać spośród całej gamy dostępnych modeli, albo jeszcze lepiej, do galerii handlowej gdzie sklepów tych będzie cała gama.
Ten prosty mechanizm kosztów transakcyjnych doprowadził jednak do powstania konstruktu, który w przestrzeni społecznej zaczął żyć własnym życiem, a nawet uzyskał zestaw cech typowych dla odrębnego bytu, co gorsza silnie spersonalizowanego. Firma ma swoją misję, cel, osobowość, kulturę, dynamikę rozwoju, energię wewnętrzną itp. Język ekonomistów i menadżerów nie ujawnia w żaden sposób tej podstawowej roli przedsiębiorstwa jaką jest redukcja kosztów transakcyjnych. Szczególnie uderzające jest to w sformułowaniach wskazujących na silny emocjonalny stosunek rozmówcy do firmy („To była dobra firma, szkoda że ją tak zmarnowali.”) albo w pytaniach typu: A jak tam u was w firmie? To pytanie, zadane mi ostatnio, w istocie dotyczy, jak należy mniemać wyników finansowych, i przy nim na chwilę się zatrzymam.
Potocznym wskaźnikiem, że w firmie dzieje się dobrze, są dobre wyniki finansowe. „Dobre” nie oznacza tylko, że firma wykazuje zysk netto i dodatni cash flow, ale przede wszystkim że wykazuje się stosowną dynamiką wzrostu tychże. W firmie nie dzieje się dobrze, jeśli zysk roku bieżącego jest niższy od zysku roku poprzedniego. Magię tych cyferek oraz ich zwodniczość pokażę na trzech, dość oczywistych przykładach.
1.       Wyobraźmy sobie niezadłużoną spółkę ABC, która generuje 1 mln zł przychodów i 100 tys. zł zysku netto rocznie. Jednak w danym roku, zaciągnęła dług na kwotę 10 mln zł za który kupiła inną spółkę generującą 10 mln zł przychodów i 1 mln zł zysku netto rocznie. W ciągu roku nastąpiła tu gigantyczna zmiana na korzyść. Spółka osiąga teraz przychody w wys. 11 mln zł i zysk netto 1.100 tys zł. Niepokoi tylko pytanie o tożsamość spółki ABC. Wydaje się bowiem, że po takiej akwizycji to w zasadzie zupełne inne przedsiębiorstwo.  
2.       Wyobraźmy sobie inną spółkę inwestycyjną SI, która zakupiła akcje spółki ABC przed połączeniem. W swoim bilansie wyceni je metodą dochodową i pokaże że są one warte np. 700.000 zł (wskaźnik cena / zysk = 7). Po połączeniu jednak pokaże ich wartość, wyliczoną tym samym wskaźnikiem na kwotę 7.700 tys. zł. SI wykaże zatem wzrost zysku netto rok do roku o kwotę 7 mln zł. Jeśli SI jest w portfelu funduszu inwestycyjnego, który stosuje podobne metody wyceny, to jego zyski netto urosną jeszcze bardziej. Na rynku niby nic się nie zmieniło. Nie zredukowaliśmy żadnych kosztów transakcyjnych, żaden akcjonariusz nie otrzymał pokaźnej dywidendy, a mimo to kilka firm pokazało fantastyczne wzrosty wyników finansowych.
3.       Przykład trzeci dotyczy firmy, którą mam okazję zarządzać i o którą to ostatnio mnie zapytano. Najprościej można by odpowiedzieć w sposób wskazany powyżej i podać o ile rok do roku rosną przychody ze sprzedaży i o ile rośnie zysk brutto. Tyle tylko, że w spółce gdzie współwłaściciele na równi z pracownikami świadczą tzw. usługi profesjonalne taka informacja jest bezużyteczna. Czym więcej osób świadczących usługi tym większe przychody. Czym więcej zaś współwłaścicieli tym lepszy wynik finansowy. To co się faktycznie liczy to to, ile zarobił każdy ze współwłaścicieli z osobna (i czy jego dochód wzrósł czy zmalał), i czy się przy tym musiał dużo narobić (nie sztuka się narobić i zarobić). Innymi słowy ile kosztowała godzina jego pracy i jaka ew. część z tego przychodu przypadła na koszty ogólne. Można też szerzej zapytać, ile zarobili pracownicy w tej spółce, którzy tym samym wchodzą w krąg tzw. interesariuszy przedsiębiorstwa oraz na ile przedsiębiorstwo to było konkurencyjne na rynku (na ile zredukowało owe koszty transakcyjne).
Powyższe przykłady uświadamiają, że firma, tak jak opisał to Coese, jest tylko punktem pośredniczącym pomiędzy uczestnikami rynku. Firma spełnia swoją rolę reduktora kosztów transakcyjnych gdy ma wielu klientów, którzy postrzegają ją jako atrakcyjną cenowo na rynku oraz gdy jej współwłaściciele zarabiają na szeroko rozumianej dywidendzie. Dywidenda czy wypłaty z zysku powinny być co do zasady wskaźnikiem efektywności organizacyjnej. Czynienie z firmy odrębnego bytu, silnie spersonalizowanego, uruchamia szczególne pokłady naszych emocji i rychło prowadzi do spekulacyjnych baniek.
Na koniec istotne zastrzeżenia. Nie chciałbym aby powyższe przykłady zostały zinterpretowany jako argument przeciwko analizie finansowej przedsiębiorstwa, albo przeciwko wycenom metodą dochodową. W zasadzie dokonując oceny firmy, czy określonego sektora gospodarki nie dysponujemy żadnym innym narzędziem poza analizą finansową opartą niejednokrotnie o dane szacunkowe lub statystyczne. Próby ocen intuicyjnych („To dobra firma bo wszyscy się w niej dobrze czujemy”) są skazane na porażkę, podobnie jak intuicyjna, emocjonalna ocena czy interpretacja bardzo prostych wskaźników finansowych.

środa, 27 sierpnia 2014

Czy Pan Cogito jest konstruktywistą?



Zbigniew Herbert jest moim ulubionym poetą. Wśród wszystkich znanych mi poetów ma niewątpliwie u mnie najwyższy wskaźnik cytowalności. Jest ku temu wiele powodów – dobra znajomość filozofii i uwrażliwienie na jej problemy, znakomite kontrastowe zestawienie z wykorzystaniem dobrze znanych z historii postaci, ale także, a może przede wszystkim nieuleczalne rozerwanie pomiędzy klasycznym, uporządkowanym światem – logosem, a subiektywnie odczuwanym rozedrganiem ludzkiej duszy i chaosem postrzeżeń. Nad tym wszystkim góruje absolutny prymat etyki, dla której nie sposób znaleźć racjonalnego uzasadnienia („bądź odważny gdy rozum zawodzi”). Owo rozerwanie wyzwala chęć postawienia pytania: Czy Pan Cogito jest racjonalistą w stylu Kartezjusza (na co wskazuje jego imię), czy egzystencjalistą skupionym na swoim cierpieniu? A może jest konstruktywistą, który w ślad za Kantem neguje nasz poznawczy dostęp do „rzeczy w samych w sobie” – noumenów, uznając że świat który postrzegamy jest li tylko konstruktem, projekcją naszego umysłu. Na to jak postrzegamy ów świat większy wpływ będzie miała nie jego istota, ale raczej to jakimi kategoriami rządzi się nasz umysł. Baruch Spinoza chciał dotrzeć do istoty rzeczy. Szukał pewników, aksjomatów na wzór euklidesowej geometrii, na których mógłby zbudować rozumowanie niezawodne. Metoda czysto kartezjańska. Kartezjusz za pewnik uznał fakt swojego myślenia (cogito) wskazujący niezawodnie na egzystencję. Amsterdamski filozof poddany został jednak, jak opowiada Pan Cogito, okrutnej pokusie.
Pan Cogito opowiada o kuszeniu Spinozy
[Dlaczego Spinoza poddany jest pokusie? Jego filozofia pełna jest niepewności. Swoje pewniki wolał określać mianem propozycji. Ale niewątpliwie u ich podstaw tkwiło głębokie przekonanie o możliwości poznania istoty rzeczy przy zastosowaniu owej racjonalnej metody. Kusiciel, którym w tym przypadku jest sam Bóg (dodajmy, że Spinoza w osobowego Boga nie wierzył), musiał znaleźć w nim łatwy materiał na taką pokusę.]
Baruch Spinoza z Amsterdamu
zapragnął dosięgnąć Boga
szlifując na strychu
soczewki
przebił nagle zasłonę
i stanął twarzą w twarz
[Można zatem powiedzieć, że Spinozie w końcu się udało. Zasłona i jej przebicie jest powszechnie przyjmowaną w epistemologii alegorią, bodaj od czasów jaskini Platona. Samo przebicie zasłony daje jednak tylko szansę na poznanie. Reszta jest w rękach filozofa. Światło prawdy może oślepić. Trzeba zatem dysponować odpowiednią metodą poznawczą.]
mówił długo
( a gdy tak mówił
rozszerzał się umysł jego
i dusza jego )
[I tu pojawia się pierwszy konstruktywistyczny wątek, można by nawet rzec silnie związany ze współczesną filozofią języka. Spinoza uznał, że poznanie świata za zasłoną wymaga jego opisu i stawiania problemów. Wraz z ich werbalizowaniem wydaje mu się że wie coraz więcej i coraz więcej rozumie. Słowa ubrane w konstrukcję gramatyczną zaczynają mieć moc sprawczą – zamiast przybliżać nas do rzekomego prawdziwego poznania, tworzą przed nami nową rzeczywistość.]
zadawał pytania
na temat natury człowieka
- Bóg gładził roztargniony brodę
pytał o pierwszą przyczynę
- Bóg patrzył w nieskończoność
pytał o przyczynę ostateczną
- Bóg łamał palce
Chrząkał
[Spinoza stawia przed Bogiem klasyczne problemy filozofii w arystotelejskim wydaniu. Bóg wydaje się zakłopotany. Przecież nie dlatego, że nie zna odpowiedzi na pytania, ale raczej uznaje je za źle postawione.]
kiedy Spinoza zamilkł
rzecze Bóg
- mówisz ładnie Baruch
lubię twoją geometryczną łacinę
a także jasną składnię
symetrię wywodów
[Podstawowa metoda którą Spinoza posługuje się aby poznać i zrozumieć świat – „jasna składnia i symetria wywodów” – dla kusiciela ma walor jedynie estetyczny. Nie przybliża nas do prawdy.]
pomówmy jednak
o Rzeczach Naprawdę
Wielkich
[W tym miejscu rozpoczyna się zestaw niestosownych do metafizycznej sytuacji praktycznych wskazań. Można by powiedzieć – kuszenie sensu stricto. Warto nadmienić, iż Spinoza był wzorem niesłychanie cnotliwego życia, a jego postulaty w tym zakresie porównywano do stoickiej terapii Marka Aureliusza. Może nie bez powodu Herbert tego drugiego także wybrał sobie jako ofiarę kolejnego swojego wiersza. Poniższe rady odnoszą się wprost do życia żydowskiego filozofa, który utrzymywał się ze szlifowania soczewek, nie dbał o dochody, odmówił dedykacji Ludwikowi XIV pomimo obietnicy dożywotniej renty, odrzucił stanowisko na Uniwersytecie w Heidelbergu gdyż mogłoby ograniczać jego swobodę wypowiedzi i nigdy się nie ożenił.]

- popatrz na twoje ręce
pokaleczone i drżące
- niszczysz oczy
w ciemnościach
- odżywiasz się źle
odziewasz nędznie
- kup nowy dom
wybacz weneckim lustrom
że powtarzają powierzchnię
- wybacz kwiatom we włosach
pijackiej piosence
- dbaj o dochody
jak twój kolega Kartezjusz
- bądź przebiegły
jak Erazm
- poświęć traktat
Ludwikowi XIV
i tak go nie przeczyta
- uciszaj
racjonalną furię
upadną od niej trony
i sczernieją gwiazdy
[Klasyczna filozofia, którą reprezentuje Baruch w swoich pytaniach do Boga w zasadzie jest fundacjonistyczna. Raz przyjęty aksjomat stanowi podstawę dalszych rozumowań i determinuje konkluzję osiąganą wedle ścisłych zasad logiki. To jednak tylko pozór. Komunikat Boga jest jasny. Twój racjonalizm jest furią (nawet nie emocją) która poprzez nadanie mu pozorów ścieżki prawdy staje niebezpieczny.  Ani nie ma pewnych aksjomatów ani pewnych rozumowań, zaś ukrycie ich pod pozorem pewności daję psychiczną siłę do przezwyciężania podstawowej empatii do drugiego człowieka. I tu Bóg prorokuje. Od owej furii „upadną trony i sczernieją gwiazdy”. Proroctwo retrospektywnie trafne. Spinoza zapoczątkowuje nurty  filozofii, których zapewne by się nie spodziewał. Z jednej strony jest prekursorem racjonalnych ateistów, z drugiej zaś niemieckich romantyków i ich następców (czyli Marksa) i Nietschego. ]
- pomyśl
o kobiecie
która da ci dziecko
- widzisz Baruch
mówimy o Rzeczach Wielkich
[I znowu niemal niezauważalne konstruktywistyczne przesunięcie. Bóg rozpoczyna swój wywód mówiąc językiem Spinozy. Rzeczy są nie tylko Wielkie, ale są Naprawdę Wielkie. Pod koniec wywodu jednak odniesienie do prawdziwości znika.]
- chcę być kochany
przez nieuczonych i gwałtownych
są to jedyni
którzy naprawdę mnie łakną

teraz zasłona opada
Spinoza zostaje sam
[Zasłona nie dlatego opada, że kusiciel uznał, że czas skończyć przedstawienie, ale raczej dlatego, że jego słowa zmieniają sposób postrzegania rzeczywistości przez filozofa. Można powiedzieć, że kuszenie podmiotu lirycznego okazało się skuteczne, przynajmniej w części obejmującej zasady epistemologii. W klasycznej filozofii chodziło o podniesienie alegorycznej zasłony. Tu poznanie ma odwrotny charakter. Opadająca zasłona przybliża nas do „prawdy” o naszych poznawczych ograniczeniach – niestety towarzysz jej (tej prawdzie) przygnębiająca samotność. Może dlatego Bóg radzi podążać za prostymi emocjami.]

nie widzi złotego obłoku
światła na wysokościach
widzi ciemność
słyszy skrzypienie schodów
kroki schodzące w dół
[Teraz Spinoza już nie jest pewien czy w ogóle było / jest jakieś światło i złoty obłok. Czy Bóg odlatuje w górę, czy schodzi po skrzypiących schodach i czy to był Bóg, czy może ktoś zupełnie inny. Konstruktywistyczne doświadczenie ma w sobie tragiczny wątek. Teraz potrzebna jest niewątpliwie odwaga herosa aby się z ową tragiczną wizją zmierzyć.]

piątek, 18 lipca 2014

Wojciech Załuski: Przeciw rozpaczy. O tragicznej wizji świata i sposobach jej przezwyciężania.



W pierwszych miesiącach moich studiów filozoficznych (a było to już jakiś czas temu), omawiając historię filozofii starożytnej, dowiedziałem się na jednym z wykładów, że w gruncie rzeczy filozofowie od lat zmagali się z jednym najważniejszym pytaniem: Jak żyć? (I nie chodzi tu bynajmniej o jego wersję egzystencjalno – polityczną: Jak żyć Panie Premierze?.) Jak żyć, czyli jak postępować, do czego dążyć, co uznawać za ważne, dobre, a co za zbędne lub szkodliwe. W zasadzie można zaryzykować tezę, że wszystkie zmagania filozoficzne w  jakimś sensie podporządkowane są temu pytaniu. Aby wiedzieć jak żyć chcemy wiedzieć co istnieje (ontologia), chcemy wiedzieć jak poznajemy świat (epistemologia), chcemy wiedzieć co jest piękne (estetyka), chcemy wiedzieć co jest dobre (etyka), itd. Tak właśnie powstawały pierwsze systemy filozoficzne, które w kontekście tych szczegółowych refleksji nad światem, testowały wytyczne co do sposobu naszego w tym świecie bytowania. Wydaje się, że współczesna filozofia zarzuciła próby odpowiedzi na to podstawowe pytanie, skupiając się na zagadnieniach szczegółowych. Może po trosze ze względu na umiarkowaną owocność proponowanych odpowiedzi, a może ze względu na to, że stawały się one tylko kolejnymi wersjami propozycji zredagowanych już uprzednio. Próba odpowiedzi na to pytanie to według Załuskiego, autora Przeciw rozpaczy. O tragicznej wizji świata i sposobach jej przezwyciężenia, książki wydanej nakładem Copernicus Center Press, przedmiot etyki sensu largo, trochę już zapomnianej. Współcześnie bowiem etycy ograniczają zakres swoich dociekań raczej do zbioru norm i sposobu ich uzasadniania. Autor wraca zatem do tego podstawowego pytania i prezentuje nam różne propozycje odpowiedzi począwszy od Epikura, poprzez stoików, buddystów i zakończywszy na filozofii chrześcijańskiej.
Dlaczego jednak odpowiedź ma być przezwyciężaniem tragicznej wizji świata? Punktem wyjścia bowiem jest obserwacja, iż od samego początku istnienia dojrzałej refleksji na ludzkim losem, obecne jest pewne napięcie wynikające z, poniekąd sprzecznych lub pozornie sprzecznych konkluzji. U ich podstaw tkwi rzecz jasna bolesna świadomość śmiertelności i przemijania, ale nie jest ona wyłącznym elementem owej tragicznej wizji świata. W otwierającej książkę, wersji homeryckiej (równie dobrze można by powiedzieć: klasycznej), na ów tragizm składa się przekonanie o „nędzy kondycji ludzkiej” napawające smutkiem szczególnie w zestawieniu z estetycznym doświadczeniem piękna ludzkiego życia w znaczeniu poza-moralnym, przekonanie o niezgodność tzw. wysokich wartości (o nieuchronnym konflikcie wartości) oraz przekonanie o istnieniu kosmicznej sprawiedliwości. Element „nędzy kondycji ludzkiej” jest wspólny także dla wizji nitzscheańskiej i egzystencjalnej.
Naturalną odpowiedzią na tragizm jest rozpacz. Nie jest to jednak odpowiedź godna filozofa. Filozof próbuje bowiem nadać owemu tragizmowi rysy uzasadniające naszą egzystencję. Na przestrzeni wieków czyniono to w przeróżny sposób. Począwszy od postawy, którą Załuski nazywa „heroiczną afirmacją”, a polegającej na odrzuceniu rozpaczy jako adekwatnej odpowiedzi na tragizm, poprzez odrzucenie lub modyfikację poszczególnych założeń tragicznej wizji świata, a skończywszy na odrzuceniu lub modyfikacji określonych implikacji tej wizji. I tak czytelnik prowadzony jest od starożytnych Greków i postawy homeryckiej, poprzez afirmację proponowaną przez egzystencjalistów, odrzucenie tez o tragizmie proponowaną przez epikureików, stoicką obojętność i modyfikację założenia o poza-moralnym pięknie życia, buddyjskie wyrzeczenie podparte przeświadczeniem o bolesności i złudności życia ludzkiego, a skończywszy na chrześcijańskiej nadziei eschatologicznej. Warte pokreślenia jest przy tym także i to, że każda z tych filozofii jest poddana dokładnej analizie, poprzedzonej de facto wykładem z jej podstaw. Korzyść z lektury odniesie zarówno poszukujący odpowiedzi na podstawowe pytanie etyczne, jak i ktoś poszukujący dobrze przedstawionej wiedzy na temat poszczególnych kierunków filozoficznych. Załuski wykazuje także, że proponowane odpowiedzi na tragiczną wizję świata pozostają zadziwiająco aktualne, i czy jesteśmy tego świadomi czy nie, to wiele intuicji prezentowanych przez nas na co dzień znajduje swoje źródła w tychże filozofiach. Czytelnik dowie się także jaka krytyka podnoszona była w odniesieniu do poszczególnych postaw, i które spośród prezentowanych tez wydają się autorowi niespójne.
W ostatnim rozdziale, poświęconym chrześcijańskiej nadziei, jest także obszerny zestaw rozważań, którego tytuł w żaden sposób nie zapowiada i który przedstawia wartość samą w sobie. Znajdujemy tam bowiem systematyczną prezentację argumentów za i przeciw naturalizmowi ontologicznemu, albo rzecz ujmując nieco trywialnie, za i przeciw ontologicznej wizji świata z Bogiem i bez Boga. Zestaw tych argumentów jest o niebo bogatszy niźli to co możemy odnaleźć w Bogu urojonym, Dawkinsa. To znakomita intelektualna uczta dla tych których problem ten fascynuje i którzy chcieliby pogłębić w tym kierunku swoją wiedzę.
Na fali zalewających rynek publikacji „mądrościowych”, w których autorzy z mniejszym lub większym autorytetem próbują przedstawić czytelnikowi swój zestaw wskazań, co do „dobrego życia”, książka Załuskiego znakomicie się wyróżnia. Ktoś kto będzie tu szukał poezji, opowieści o nędzy ludzkiej egzystencji i przemijaniu, tudzież różnego rodzaju duchowych pouczeń, srodze się zawiedzie. To kawał dobrej, filozoficznej i analitycznej roboty, gdzie niewiele jest gotowych odpowiedzi, ale jest znakomity materiał na samodzielną refleksję. 

 Przeciw rozpaczy. O tragicznej wizji świata i sposobach jej przezwyciężania