wtorek, 19 czerwca 2018

Czy pogoń za sukcesem jest ewolucyjną pomyłką?


Śledząc dziesiątki postów i artykułów na LinkedIn tudzież na innych forach społecznościowych, sądzę że większości z nas tam obecnych chodzi z grubsza o to samo: Aby osiągnąć sukces w kategoriach materialnych lub w kategoriach odpowiedniej pozycji społecznej. W tym miejsce uczynię szybkie zastrzeżenie. Ten tekst nie będzie krytyką pogoni za sukcesem. Choć mamy jego różne definicje i wyobrażenia każdy go potrzebuje. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości i nie mają go ewolucyjnie zorientowani badacze naszej psychiki i kultury, bo to właśnie z punktu widzenia naszej biologicznej i kulturowej ewolucji chciałbym niniejszym przyglądnąć się owemu fenomenowi.
Na początek nieco trywialne założenie: Nasza psychika i kultura, manifestujące się w powtarzalnych wzorcach zachowań oraz w szeregu artefaktach (język, książki, ubrania, komputery, teorie naukowe itp.) są produktem ewolucji biologicznej oraz kulturowej. Oba procesy są ze sobą wzajemnie powiązane. U podstaw obu jest podobny mechanizm w postaci algorytmu genetycznego, składający się w uproszczeniu z przypadkowych mutacji, wymiany informacji (materiału genetycznego lub zmiennych kulturowych), oraz doboru naturalnego determinowanego środowiskiem (naturalnym lub społecznym). Mechanizm ten na przestrzeni kilku milionów lat ewolucji hominidów, kilkuset tysięcy lat ewolucji homo sapiens, czy też kilkudziesięciu tysięcy lat naszej ekspansji kulturowej doprowadził do selekcji takich wzorców które służyły najlepiej naszej adaptacji do zastanego środowiska. Na tej podstawie możemy też (niedoskonale) rozumować w drugą stronę: Jeśli jakiś wzorzec istnieje i wykazuje się powszechnością i powtarzalnością w kolejnych pokoleniach to najprawdopodobniej jest on adaptacyjny. Jeśli większość ludzi poszukuje sukcesu materialnego to dążność ta najprawdopodobniej jest adaptacyjna czyli służy naszemu przetrwaniu poprzez odpowiednie dostosowanie się do środowiska.
Czym jednak determinowane jest owo dostosowanie? Krótko po publikacji dzieła Darwina, biologom wydawało się, że kluczowym determinantem jest przetrwanie osobnika z określonym genotypem. Osobniki z genotypem zapewniający owo przetrwanie (dłuższe życie) w danym środowisku będą się rozprzestrzeniać, a pozostałe będą wymierać. Biologowie ci jednak popełnili błąd. Nie chodzi tu bowiem o osobników ale o ich "samolubne" geny i ich reprodukcję. Nie docenili siły doboru płciowego i szczególnej kombinacji cech, które są równocześnie adaptacyjne i nie adaptacyjne. Szczególnym przykładem jest pawi ogon, który stanowi znak siły i zdrowia osobnika, ale jednocześnie jest dla niego obciążeniem, utrudniającym ucieczkę przed drapieżnikiem. Ów znak siły i zdrowia sprawia, że osobniki z dużym ogonem częściej wybierane są na partnerów seksualnych i tym samym mają więcej potomstwa, nawet jeśli krócej żyją. Dodajmy - potomstwa z dużymi ogonami. W takich przypadkach proces ewolucyjny trafia na równię pochyłą niekończącego się wyścigu zbrojeń, na końcu którego jest zagłada gatunku, a po drodze indywidualne "tragedie" nosicieli ogona, którzy za swój prokreacyjny sukces płacą wysoką cenę, rezygnując z istotnej części swojego indywidualnego dobrostanu. Ów dobrostan jest bowiem ewolucyjnie bez znaczenia jeśli nie przekłada się na liczbę potomstwa.
Niektórzy antropolodzy kulturowi są skłonni twierdzić, że nasza pogoń za sukcesem, realizowana w znacznej części poprzez naśladowanie osób, które postrzegane są jako te, które ów sukces odniosły, ma podobny charakter, choć działa nieco inaczej. Przede wszystkim adaptacyjna jest sama kultura. Jej elementem są m.in narzędzia umożliwiające nam przetrwanie w najbardziej niesprzyjających warunkach. Do powstania kultury niezbędny jest pewien poziom innowacji (mutacji kulturowych), ale przede wszystkim imitacji, która służy międzypokoleniowemu przenoszeniu wzorców. Wysoki status społeczny jest zaś (przede wszystkim u mężczyzn, ale ostatnimi czasy coraz częściej także i u kobiet) silny afrodyzjakiem. Takie osoby postrzegane są jako atrakcyjne i tym samym ich szanse na liczne kontakty seksualne z atrakcyjnymi partnerami / partnerkami oceniane są jako większe, co powinno przekładać się na reprodukcyjny sukces. Tyle że się nie przekłada.
Zjawisko spadku liczby potomstwa, które sprawiło, że katastroficzne przepowiednie demograficzne, obecne jeszcze w latach 70-tych jak na razie są dalekie od ziszczenia się, zaczęło się wraz z rewolucją przemysłową. Jego powody nie są do końca jasne i jest na ten temat wiele hipotez. Jedna z nich wiąże je jednak właśnie z ewolucją kulturową, zwracając uwagę na charakterystyczne korelaty spadku dzietności, a to:
  • Zmiana wzorca wysokiego statusu społecznego (dziedziczna władza i majątek ustępują miejsca merytokracji - statusowi zbudowanemu na indywidualnych osiągnięciach, opartych na talencie i edukacji)
  • Upowszechnienie edukacji (zwłaszcza wśród kobiet)
  • Rozwój środków masowego przekazu - gazet, czasopism, radia, telewizji, a współcześnie także mediów elektronicznych
Te dwa ostatnie elementy związane są z tzw. selektywną transmisją wzorców kulturowych, która dokonuje się poza środowiskiem rodzinnym. Edukacja oraz mass-media zwiększyły zasięg i siłę oddziaływania tej transmisji, osłabiając tym samym transmisje nieselektywną (czyli wzorce kulturowe nabywane od rodziców, które przyjmujemy "jak leci"). Ten pierwszy element związany jest zapewne z rozprzestrzenieniem się kultury burżuazyjnej, kładącej nacisk na indywidualną wolność, równość, godność ale także talent, pracę i edukację. Kultura ta pojawiła się wpierw w XVII w Holandii, a nieco później w Anglii. Jej przedstawiciele mieli ważną cechę - szybko się bogacili, uzyskując w ten sposób wysoki status społeczny. Przyjęcie tychże wzorców i ich imitacja dawały szansę na powtórzenie tego sukcesu, stąd ich szybkie rozprzestrzenianie się. Tyle, że o ile wysoki status społeczny oraz imitacja osób o tym statusie, są co do zasady adaptacyjne, to ten konkretny wzorzec wiązał się integralnie z inwestycją w większości nakierowaną na budowę tegoż statusu, niż na posiadanie i wychowanie potomstwa. Proces ten przyspieszył drastycznie wraz z upowszechnieniem edukacji kobiet, które w tym systemie wartości (rozprzestrzenianym zresztą przez publiczne szkolnictwo) również upatrywały szansę na zbudowanie własnego statusu społecznego. W tym przypadku odejście od inwestycji w potomstwo było jeszcze bardziej radykalne. Na końcu tego procesu znajdujemy się my, przeciętni, głodni sukcesu użytkownicy LinkedIn, często samotni lub w związkach partnerskich, bez potomstwa lub z potomstwem w liczbie dalekiej od naturalnej zastępowalności, które to potomstwo napotka na swojej drodze z grubsza te same wzorce. Pogoń za indywidualnym sukcesem stała się ewolucyjną pomyłką, która służyć miała zwiększonej reprodukcji, a nie służy niczemu.
Prosty wniosek byłby taki, że jesteśmy skazani na wymarcie razem z tym fragmentem kultury, którego jesteśmy nośnikami. Przetrwają tylko Anabaptyści, Amisze, ortodoksyjni Żydzi i Muzułmanie. Ewolucja kulturowa nie działa jednak w tak prosty sposób. O ile niewielkie społeczności Amiszy w Stanach Zjednoczonych dość skutecznie odcinają swoje dzieci od selektywnej transmisji kulturowej, co pozwala im wzmacniać przekaz rodzinny i faktycznie przyrastać liczebnie, to proces ten jest bardzo powolny. Społeczności muzułmańskie zaś, pomimo panicznych zapowiedzi prawicowych ekstremistów, są w większości wyjątkowo podatne na ów selektywnych przekaz. Widać to między innymi w istotnym spadku dzietności w rodzinach imigranckich w Europie w drugim i trzecim pokoleniu. Nawet jeśli zatem w owych konserwatywnych społecznościach rodzi się zdecydowanie więcej dzieci, to szanse, że w okresie ich adolescencji nie zostaną one zainfekowane memem sukcesu, są niewielkie. Z drugiej strony na obrzeżach kultury burżuazyjnej, kiełkują inne, sekularne kultury, które modyfikują model sukcesu, wiążąc go w mniejszym stopniu z materialną zamożnością i gotowe są jakąś część swoich zasobów inwestować w rodzicielstwo. Samotne matki, ojcowie, patchworkowe rodziny itp. są odpowiedzialne w części za nieco wyższą dzietność we Francji czy Szwecji.
Darwinowska analiza ewolucji jakiejś zmiennej kulturowej, oparta na uproszczonych modelach typu ABM z algorytmem genetycznym ma istotną wadę. Wymusza daleko idące uproszczenia i co prawda pozwala śledzić rozwój populacji w kolejnych pokoleniach w zależności od wag przypisywanych określonym czynnikom, ale nie pozwala na tworzenie wiarygodnych predykcji. Stąd skazani jesteśmy na nieco bardziej wyszukane i lepiej uargumentowane, ale jednak spekulacje. Niemniej kiedy następnym razem spędzimy kolejne 12 godzin pracując ciężko na nas sukces, pamiętajmy, że punktu widzenia ewolucji pielęgnujemy nasz pawi ogon, który uczynić ma nas atrakcyjnymi partnerkami lub partnerami na rynku wymiany materiału genetycznego, ale dzieci z tego najprawdopodobniej nie będzie.

sobota, 17 lutego 2018

Moja propozycja nowego patrona dla zreformowanej (jeszcze niekompletnej) Krajowej Rady Sądownictwa

 
Właśnie skończyłem korektę swojego tekstu, który ma zostać opublikowany w Polish Law Review, dotyczącego niezwykle interesującej postaci w filozofii prawa, amerykańskiego sędziego Najwyższego Sądu Federalnego, Oliviera Wendella Holmesa (1841-1935). Postaci dodajmy, zasadniczo nieznanej, poza wąską grupą filozofów prawa. Dokonując przeglądu jego dorobku odkryłem ze smutkiem, że właściwie mógłby on być patronem wszytskich prawników wspierajacych partię rządzącą, a w szczególności aktualnych kandydatów do Krajowej Rady Sądownictwa. Im też, nieco przewrotnie dedykuję ten krótki tekst, który być może zachęci ich do zapoznania się bliżej z tą intrygującą figurą i jego twórczością. Zainteresowanym chętnie udostępnię jedyne, niepublikowane, polskie tłumaczenie jego sztandarowego eseju The Path of the Law (tłum. Bartosz Kucharzyk).
Najprościej rzecz ujmując dwa spośród jego licznych twierdzeń na temat prawa, czynią go kandydatem na patrona zreformowanej KRS:
  1. Antyformalizm prawny, Prawo jest zjawiskiem społecznym, a nie zbiorem mniej bądź bardziej abstrakcyjnych zasad, powiązanych ze sobą określonymi regułami wykładni. W stosowanu prawa kluczową rolę odgrywa kontekst historyczny, społeczny, ale także ideologiczny i psychologiczny bagaż orzekającego sędziego. Ogłaszane uzasadnienia wyroków, które pozornie silnie akcentujące stosowane reguły prawa, stanowią wtórną racjonalizację decyzji, na podjęcie której wpływ miały przede wszystkim okoliczności faktyczne.
  2. Instrumentalizm i funkcjonalizm w podejściu do prawa. Fakt, że jest ono społecznym zjawiskiem i że poszczególne zasady tworzą się na drodze, nie do końca nadającej się do skontrolowania, ewolucji, nie powoduje, że wysiłki zmierzające do świadomego kształtowania prawa skazane byłyby na niepowodzenie. Przeciwnie, wiedza prawna i jej praktyczne, sędziowskie zastosowanie służyć ma współkreowaniu nowej, pożądanej (!) rzeczywistości społecznej.
Jak dotąd wszytsko się zgadza. Tak się jakoś bowiem podziało, że dzisiejsi obrońcy praworządności, do których zalicza się zdecydowana większość środowiska sędziowskiego czy adwokackiego (full disclosure: też się do niej zaliczam), w swojej argumentacji posługują się najczęściej literalną wykładnią przepisów konstytucji, z której (literalnie) odczytują niekontytucyjność kolejnych pomysłów legislacyjnych rządzącej partii. Przeciwna narracja zaś (pominąwszy co bardziej zabawne prawnicze sofizmaty) odwołuje się głównie do woli większość narodu, który rzekomo określonych reform oczekuje. Jako żywo przypomina to Amerykę z drugiej połowy XIX wieku, gdzie stanowa i federalana władza ustawodawcza i wykonawcza dążyła do wprowadzenia szeregu reform społecznych, które były blokowane przez konserwatywne środowiska sędziowskie, stosujące bezrefleksyjnie "mechaniczną jurysprudencję". Polegało to głównie na dopatrywaniu się sprzeczności owych reform z konstytucją. Na tym tle Holmes wyrastał na społecznego reformatora, uznając, że wprowadzanie ustawowego, maksymalnego czasu pracy dla pracowników, a osobliwie dla kobiet nie sprzeciwia się konstytucyjnej zasadzie swobody umów. "Naturalne" prawo własności może być zaś na wiele sposobów ograniczane, o ile służy to "dobru społecznemu", albo poprzez ograniczanie prawa do odszkodowania albo poprzez dopuszczalność działalności związków zawodowych, wymierzonej w interesy przedsiębiorcy - pracodawcy.
Powyższe wydaje się czynić go niemal idealnym kandydatem na patrona nowej KRS. Wywiesiwszy na sztandarach dobro narodu możemy mieć swobodę, co do niemal dowolnie pokrętnej wykładni prawa i nieograniczonej działalności "reformatorskiej". Oczywiście pozostaje pewien zgrzytający lekko problem, którego zdaje się nie zauważał sam Holmes. Czym jest owo dobro narodu, dobro społeczne czy też szerzej dobrobyt i kto jest legitymowany do jego definiowania? Pod tym względem amerykańscy prawnicy na przełomie XIX i XX wieku nie prowadzili sporów. Wychowani w benthamowskiej, utylitarystycznej tradycji byli w zasadzie co do tego zgodni. Spór dotyczył wyłącznie sposobu stanowienia i stosowania prawa, a nie oczekiwanego celu polityki społecznej. Kiedy jednak prawny instrumentalizm święcił tryumfy, jeden z realistów średniego pokolenia, Rosco Pound, miał nieprzyjemność odwiedzić III Rzeszą pod rządami Hitlera i Chiny pod rządami Czang Kai-szeka. Wówczas skonstatował, że instrumentalizm, bez wypełnienia go określonymi wartościami (okropne słowo dla realistów) może prowadzić naród (społeczeństwo?) w dość osobliwym kierunku. Późną twórczość tego ostatniego dedykuję wszystkim tym sędziom, którzy przyłączyli się do bojkotu nowej KRS. Koniec końców bowiem, nie chodzi o takie czy inne literalne odczytanie przepisu konstytucji, ale właśnie o owe wartości. Realny konflikt ma charakter ideologiczny a nie prawny, co czyni go niestety jeszcze bardziej pogmatwanym.