Roger E. Backhouse, znany brytyjski profesor historii i filozofii ekonomii w swojej najnowszej książce, The Puzzle of Modern Economics, przytacza anegdotę o brytyjskiej królowej, Elżbiecie II, która otwierając w dniu 5 listopada 2008 r. nowy budynek London School of Economics, w trakcie przemówienia odniosła się do kryzysu finansowego. W pewnym momencie odwróciła się do obecnych na sali kilku ekonomistów pytając retorycznie: "To okropne. Dlaczego nikt nie zauważył że on nadchodzi?" No właśnie. Dlaczego zarówno ten, jak i poprzednie kryzysy, nie zostały w porę zauważone, tak aby możliwe było odpowiednie przeciwdziałanie? Są tacy jednak, którzy twierdzą że go przewidzieli (Nouriel Roubini). Jest też cały szereg teorii wyjaśniających przyczyny tego kryzysu oraz to, dlaczego tak trudno było przewidzieć jego nadejście, a co ważniejsze rozległe konsekwencje dla USA i EU. Jako filozof ekonomii stoję na stanowisku, iż nauka ta istotnie różni się od nauk tzw. przyrodniczych i jest cały szereg powodów, dla których jej siła predykcyjna zawsze będzie słabsza. W jej przedmiot badania i metodologię wpisane są inherentne ograniczenia eksplanacyjne.W tych twierdzeniach nie jestem odosobniony. Są one jednak w różny sposób uzasadniane. Zagadnienia te będą przedmiotem mojego otwartego wykładu wygłoszonego w ramach grantu Templetona: The Limits of Scientific Explanation.
Informacja o wykładzie
Dlaczego nie można przewidzieć kryzysów ekonomicznych.pdf
Dlaczego nie można przewidzieć kryzysów ekonomicznych.ppt
Na blogu publikowane są teksty z obszaru filozofii nauki, a w szczególności filozofii ekonomii oraz teorii i praktyki prawa.
czwartek, 19 kwietnia 2012
poniedziałek, 16 kwietnia 2012
Treaty shoping
Mechanizm treaty shoping czyli tzw. kupowania
korzyści traktatowych jest w gruncie rzeczy dość prosty (przynajmniej dla
doradców podatkowych). Pożądanym jest jednak, aby osoby korzystające z jego
dobrodziejstw, rozumiały jego istotę. Zwykle bowiem w szczegółach jego stosowania
kryją się pułapki, których należyte zidentyfikowanie i zrozumienie może
zapobiec prostym błędom.
W większości systemów
podatkowych bardzo wyraźnie rozróżnia się tzw. ograniczony i nieograniczony obowiązek
podatkowy. Nieograniczony obowiązek podatkowy w dużym uproszczeniu polega na
tym, że jeśli na stałe zamieszkuję w danym państwie, to państwo to będzie
chciało opodatkować cały mój dochód, niezależnie od tego, czy osiągnąłem go w
danym państwie, czy też na Wyspach Bahama. [1]
Ograniczony obowiązek dotyczy zaś zazwyczaj osób nie posiadających w danym
kraju stałego miejsca zamieszkania. W
ich przypadku opodatkowaniu podlegają zwykle dochody pochodzące ze źródeł położonych
w danym państwie. O zakresie tego opodatkowania każdorazowo decyduje jednak
prawo lokalne, a tu występują istotne różnice. Jeśli mając miejsce zamieszkania
w Polsce, jednocześnie osiągam dochody z źródeł zlokalizowanych w innym kraju,
to dochodzi do sytuacji, której oba państwa roszczą sobie pretensje do
opodatkowania tych dochodów. Tu w grę wchodzą traktaty międzynarodowe. Umowy te,
co do zasady przewidują dwie metody unikania podwójnego opodatkowania: Metoda
zaliczenia (kredytu podatkowego), polega na tym, że mieszkaniec danego kraju
może sobie na poczet własnego podatku zaliczyć podatek zapłacony za granicą. Jeśli
traktat przewiduje tą metodę jako wyłączną, poszukiwanie korzyści podatkowych
będzie skazane na niepowodzenie. Kluczową jest metoda zwolnienia z opodatkowania.
Państwo miejsca mojego zamieszkania zobowiązuje się bowiem, że w odniesieniu do
określonej kategorii dochodów, osiąganym przez mnie za granicą, zwolni te
dochody z opodatkowania. Przy takiej konstrukcji umowy wystarczy znaleźć
kategorię dochodów, która podlega metodzie zwolnienia, a jednocześnie te same
dochody nie są opodatkowane w kraju źródła ich pochodzenia, ze względu na lokalne
prawo. Czy to się udaje? Oczywiście że tak. Popularność Cypru jako wehikułu
podatkowego brała się właśnie stąd, że pewna kategoria dochodów, kwalifikowana wedle
umowy jako wynagrodzenia dyrektorów, nie podlega opodatkowaniu na Cyprze, o ile
przypadała osobie nie mającej na Cyprze stałego miejsca zamieszkania. Podobnie
w przypadku Luksemburga i dochodów z dywidendy, w przypadku Wielkiej Brytanii i
dochodów z własności intelektualnej osiąganej w ramach przedsiębiorstwa, czy
też Słowacji i dochodów z dywidendy osiąganych w ramach przedsiębiorstwa.
Gdzie tkwi ryzyko i
ewentualne pułapki? Po pierwsze ani umowy międzynarodowe ani ustawodawstwo
podatkowe nie są wieczne. Ujawnienie takiego schematu zwykle powoduje zestaw
działań zapobiegawczych ze strony państwa miejsca zamieszkania. Do nich w
pierwszej kolejności będzie należało forsowanie mniej korzystnej dla podatników
wykładni prawa oraz podejmowane próby jej egzekucji.[2] W
drugiej kolejności zaś, będą to działania zmierzające do zmian umowy
podatkowej. To stało się w przypadku umowy z Cyprem, na której ratyfikację
oczekujemy.
Poważniejszym ryzykiem
jest to, że wykładnia prawa podatkowego lokalnego w powiązaniu z umową międzynarodową
nigdy nie jest jednoznaczna. Ryzyko jest
zarówno po stronie ewentualnego podatku w kraju miejsca zamieszkania jak i w
kraju źródła. Kraj miejsca zamieszkania będzie bowiem dążył do zweryfikowania,
czy aby na pewno dochód kwalifikowany jako np. dochód z przedsiębiorstwa (który
podlega zwolnieniu) nie jest przypadkiem dochodem z dywidendy (co do którego
można tylko zaliczyć sobie zapłacony za granica podatek). Kraj źródła zaś
będzie weryfikował, czy aby na pewno dana kategoria dochodów spełnia warunki
lokalnego zwolnienia i czy przypadkiem zagraniczny dyrektor cypryjskiej spółki
nie wykonuje swoich czynności na miejscu.
[1] To ważne dla tych, którzy korzystają z wehikułów założonych w takich rajach
podatkowych. Czerpanie korzyści ze spółki na Wyspach Bahama, choćby w postaci
okazjonalnego korzystania z karty kredytowej dla celów prywatnych, jest
dochodem podlegającym opodatkowaniu w miejscu zamieszkania. Przy współczesnych
systemach kontroli przepływów finansowych takie operacje są stosunkowo łatwe do
zidentyfikowania.
[2] Ciekawym przykładem będzie obserwacja jak zmieniały się interpretacje
podatkowe w przypadku umowy z Luksemburgiem.
czwartek, 12 kwietnia 2012
Opodatkowanie dochodów spółki komandytowo-akcyjnej
Wśród doradców podatkowych, ale także wśród ich klientów to niewątpliwie jeden z ważniejszych tematów tego roku. Wydana w styczniu uchwała NSA proponuje taką wykładnię przepisów ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych, która efektywnie może prowadzić do braku opodatkowania zysku akcjonariuszy SKA tak długo, jak nie dokonują wypłaty dywidendy. Wykładnia ta jest rozszerzana przez kolejne orzeczenia WSA także na akcjonariuszy, osoby fizyczne. Rodzi to szereg implikacji podatkowych, niektóre zaskakujące. Więcej na ten temat w prezentacji, którą przygotowałem na potrzeby wykładu wygłoszonego w Instytucie Allerhanda w Krakowie.
Opodatkowanie spółki komandytowo-akcyjnej
Notka dot. wykładu w Instytucie Allerhanda
Opodatkowanie spółki komandytowo-akcyjnej
Notka dot. wykładu w Instytucie Allerhanda
wtorek, 10 kwietnia 2012
Neuroekonomia
Czym zajmuje się
ekonomia? Jaki jest jej przedmiot badania? Jakie metody badawcze są stosowane,
a jakie powinny być stosowane i dlaczego? Jaki charakter mają zjawiska, które
są przedmiotem zainteresowania ekonomii? Te i wiele innych pytań interesują
filozofów ekonomii. Ta gałąź filozofii nie jest zbyt popularna w Polsce. W
kilku podręcznikach znajdziemy wzmianki na jej temat. Nie słyszałem o katedrze
filozofii ekonomii na jakiejkolwiek polskiej uczelni. Zagadnienia obejmujące
historię myśli ekonomicznej i metodologię wykładane są na uczelniach
ekonomicznych, ale nikt nie nazywa tych przedmiotów filozofią ekonomii. Jest
ona jednak niesłychanie popularna w USA oraz w Wielkiej Brytanii. Wydawanych
jest tam szereg monografii i antologii. Jest wielu znanych filozofów, którzy specjalizują
się głównie w tym obszarze. Moje zainteresowanie filozofią ekonomii rozpoczęło się
z chwilą, kiedy zorientowałem się, że na obrzeżach tzw. ekonomii głównego nurtu,
funkcjonują szkoły ekonomiczne, heterodoksyjne, zupełnie inaczej określające
przedmiot swoich badań i niemal nieobecne w polskiej nauce ekonomii. Czasami przebijają
się na rynku wydawniczym z publikacjami popularno-naukowymi (vide: Freakonomia Levitta, Zwierzęce instynkty Akerlofa czy też Rynkowy umysł Shermera). Nie jest łatwo
dokonać jednoznacznej oceny, które spośród licznych szkół ekonomicznych
rzeczywiście mają coś istotnego do powiedzenia o szeroko rozumianej rynkowej rzeczywistości,
a które są raczej sprytnym hochsztaplerstwem, nastawionym na autopromocję. Sam
zresztą podział na tzw. ortodoksję i heterodoksję ekonomiczną bywa bardzo
umowny. Dobrą analizę zjawiska przedstawia znany amerykański historyk myśli
ekonomicznej R.E. Backhouse w swojej najnowszej książce The Puzzle of Modern Economics. Science or Ideology. Jedno
przekonanie wszak podzielam: Żadna ze szkół ekonomicznych nie powinna być
ignorowana li tylko z tego powodu, że kwestionuje dotychczasowe metody i
ustalenia. Przeciwnie nawet, właśnie z tego powodu zasługuje na szczególną
uwagę. Jedną z takich kontrowersyjnych szkół jest neuroekonomia. Kompendium
wiedzy na jej temat i próbę oceny zawiera załączony tekst.
Niezależny biegły sądowy to niebezpieczna fikcja
Niektórzy ekonomiści
behawioralni prowadzący szereg eksperymentów nad przewidywalnie irracjonalnymi
zachowaniami człowieka przy dokonywaniu rynkowych wyborów, postrzegają nas jako
dość proste mechanizmy. Zestaw odpowiednio dobranych bodźców plus
eksperymentalnie ugruntowana wiedza na temat ewolucyjnie uwarunkowanych preferencji,
powinna zapewnić społecznym inżynierom pożądany efekt. Tak w istocie działają
specjaliści od marketingu. (bliżej zainteresowanym polecam ostatnio
przetłumaczone książki Dana Ariely). Nie podzielam tego optymizmu poznawczego,
niemniej przyglądając się wynikom takich eksperymentów można pozbyć się wielu,
głęboko zakorzenionych złudzeń na temat tego, co w istocie motywuje nas do
działania i co ważne, jakiego działania. Zanim Kahneman i Tversky zapoczątkowali
swoje, przełomowe w tym względzie badania, lata doświadczeń pozwoliły na
wypracowanie pewnych praktyk, wychodzących na przeciw naszym poznawczym
uprzedzeniom. Tak między innymi powstała zasada audiatur et altera pars, która legła u podstaw procesu kontradyktoryjnego.
Wysłuchaj także drugiej strony. Dzisiaj,
bogatsi o szereg eksperymentów dot. tzw. efektu zakotwiczenia poznawczego, moglibyśmy
powiedzieć: wysłuchaj przede wszystkim
drugiej strony. Wersja przedstawiona bowiem przez „stronę pierwszą”,
kimkolwiek by nie była (powodem cywilnym, oskarżycielem) stanie się bowiem,
mniej bądź bardziej uświadomionym punktem odniesienia dla wyrażanych sądów. Tej
zasadzie jednak daleko od powszechnego zastosowania. Jednym z reliktów
sformalizowanych postępowań, gdzie zasada ta nie do końca się przyjęła, jest
tzw. niezależny biegły. Jego procesową istotą jest to, że organ, którego
zadaniem jest rozstrzygnięcie sporu i który potrzebuje zasięgnąć opinii
specjalisty, wyznacza go wedle własnego uznania, najczęściej posługując się
przy tym jakąś, mniej bądź bardziej oficjalną listą biegłych, specjalistów w
danej dziedzinie. Taki biegły w założeniu ma być bezstronny, czego gwarancją
jest to, że praca nie jest mu zlecana przez żądną ze stron i żadna ze stron nie
wynagradza go za przygotowaną opinię. Ale jest mu niestety zlecana przez sąd
albo, co gorsza organ, który jest de facto stroną sporu. I tak w uproszczeniu
możemy przyjąć, że mamy dwa rodzaje biegłych. Ci z tzw. listy, zrobią wszystko
aby organ zlecający zadowolić swoją opinią i sposobem jej prezentacji. To
bowiem będzie gwarantem dalszych zleceń. W pewien sposób stają się „zakładnikami
listy”. Ci spoza listy (a czasami trzeba niestety i takich powołać) zrobią jak
najmniej. Szanse na dalsze zlecenia są bowiem nikłe. Trzeba zatem, zgodnie z
podstawową zasadą prakseologii, nie narobić się, a zarobić. Do dzisiaj z lubością
wspominam biegłych, którzy zmuszeni do kolejnego, pisemnego ustosunkowywania
się do zgłaszanych zarzutów, stwierdzili, że nie będą tego czynić gdyż „są na
to zbyt biedni”. W krytycznym podejściu do takich opinii nie pomaga ukształtowana
od lat linia orzecznicza, która nakazuje sądom i organom niewolniczo trzymać
się wydanych opinii. Sąd, który nabierze wątpliwości, co do rzetelności lub bezstronności
przedstawionej mu opinii może w zasadzie wyłącznie zadecydować o powołaniu innego
biegłego i powtórzyć procedurę od początku. Pal licho, jeśli mamy do czynienia
ze sporem cywilnym gdzie koszty poniosą strony. Gorzej, gdy chodzi o procedurę
karną lub administracyjną. Trzeba przekonać dyrektora finansowego do wyłożenia
kolejnych środków na nową opinię, a czasami nawet zorganizować kolejny
przetarg. Któż będzie taki zapalczywy w dochodzeniu do prawdy?
Czy można
inaczej? Ostatnie moje doświadczenia z międzynarodowym arbitrażem w Wiedniu,
pokazały że tak. Stosowana tamże procedura (UNICITRAL) pozwala bowiem na to,
aby każda ze spierających się stron, wyznaczyła swojego biegłego. Trybunał arbitrażowy,
co do zasady nie będzie zajmował się poszukiwaniem stosownych specjalistów. To
strony same wiedzą najlepiej, kto jest specjalistą w danej dziedzinie. Wyznaczeni
biegli, jak nietrudno się domyślić przedstawiają całkowicie stronnicze opinie,
wyłuskując z masy danych wszystkie te okoliczności, które przemawiają na rzecz
tezy wspieranej przez zlecającego. Każdy z nich jednak musi być przygotowany zarówno
do obrony własnej opinii przed zarzutami innego specjalisty jak i do stawiania
zarzutów koledze po fachu. I powinien to robić skutecznie, bo za to płaci mu
klient. Trybunał słucha i wyrabia sobie opinię. O dziwo, procedura ta działa
także i wtedy, kiedy końcowa opinia musi przedstawić określone wyliczenie (np.
wysokość szkody). Trybunał nie musi bowiem niewolniczo polegać na końcowej
kwocie, ale znając zastosowany algorytm, może dokonać własnych wyliczeń (i
często to robi).
Nie bójmy się krytycznie
oceniać wiedzy eksperckiej. W kontradyktoryjnym sporze wychodzą braki w wiedzy,
arbitralność założeń i zwykłe błędy w rozumowaniu. Parafrazując mowę pogrzebową
Peryklesa: Choć tylko nieliczni mogą zajmować się daną specjalnością, wszyscy jesteśmy
zdolni ją oceniać.[1]
Aby zastosować
podobny model w procedurze cywilnej, w zasadzie nie potrzeba nawet zmian
legislacyjnych. Ustawa nie zakazuje bowiem sędziemu powołania kilku biegłych i
to tych, których wskażą strony. Większym problemem byłoby wydawanie orzeczenia,
które nie byłoby w całości oparte na jednej z opinii. Tu bowiem trzeba trochę
odwagi sędziego w przełamaniu nieszczęśliwej linii orzeczniczej. Sprawa wygląda
gorzej w procedurze karnej lub administracyjnej. Ani prokurator, ani organ
administracji, które są de facto stronami sporu, nie będą bowiem zainteresowani
powoływaniem biegłych wskazanych przez strony. Chyba, że zmusi ich do tego
ustawodawca, nakazując traktowanie opinii biegłego tzw. „prywatnego” i
powołanego przez organ, w taki sposób.
[1]
Choć tylko nieliczni mogą zajmować się
polityką, wszyscy jesteśmy zdolni ją oceniać. Obszerne fragmenty mowy pogrzebowej
Peryklesa cytuje K.R. Popper w: Społeczeństwo
otwarte i jego wrogowie, skąd zaczerpnąłem ten cytat (Wydawnictwo Naukowe PWN
2006, t.I s.237).
czwartek, 5 kwietnia 2012
Jestem programowym antypozytywistą.
Nie chodzi o to, rzecz jasna, że nie podoba mi się literatura
okresu pozytywizmu. Chodzi mi o pewną szkołę w filozofii prawa, którą określa się
mianem pozytywizmu, a która, śmiem twierdzić, silnie zakorzeniła się w
świadomości współczesnych prawników i urzędników, czy też szerzej, wszystkich,
którzy z prawem muszą albo chcą mieć do czynienia. Absolwenci prawa wiedzą o co
chodzi. Rzecz ujmując obrazowo: Czym jest prawo? Prawo to wola suwerena, w
naszym przypadku wola ludu wyrażona przez jego reprezentantów zgromadzonych w
parlamencie. Istnieje zatem taki akt zbiorowy, który jest ekspresją owej woli,
i który po jego wyrażeniu i oznajmieniu w stosowny, przyjęty sposób, staje się
prawem. Jeszcze inaczej: Prawo to ustawa, rozporządzenie wykonawcze,
zarządzenie, uchwała władz lokalnych itp. Co robi zatem sędzia? Stosuje prawo.
Jest ustami ustawy. Klasyczny schemat, który znajdziemy bodaj w każdym
podręczniku do prawoznawstwa wyróżnia tzw. stosowanie prawa: ustalenie stanu
faktycznego, wykładania prawa dokonana zgodnie z regułami wykładni oraz subsumpcja
ustalonego stanu pod normę abstrakcyjną w rozstrzygnięciu in concreto – czyli w wyroku sądu. Czyż to nie oczywiste? No
właśnie nie. Co gorsza głęboko błędne, niesłuszne i prowadzące do orzeczeń,
odbieranych jako intuicyjnie niesprawiedliwe. Dlaczego taki wyrok a nie inny?
Bo takie mamy prawo (czytaj: ustawę). Sędzia, zredukowany do roli robocopa je
tylko stosuje. Nie ma biedak innego wyjścia.
Z mojego punktu widzenia to oczywista
bzdura. Wiedzą o tym ci wszyscy, którzy doświadczyli szerokiej i prawotwórczej działalności
sądów (jakiś taki ten wyrok wyszedł, że jakkolwiek nie czytać owego prawa, to
chyba jest z nim sprzeczny). Wiedzą też i ci, którzy odkryli takie przepisy
ustawy, które jakoś się nie przyjęły i nikt ich nie stosuje (nie brakuje takich
w systemie prawnym). Wiedzą także i ci, którzy próbowali stosować zalecane reguły
wykładni prawa, i odkrywali że nawet ich konsekwentne i spójne stosowanie
prowadzi do szeregu rozbieżnych wyników (gdzie dwóch prawników tam trzy rozbieżne
opinie). Szczególnie ciekawym przykładem jest tu kodeks rodzinny i opiekuńczy,
który ze względów politycznych wprowadzono onegdaj identyczny w Polsce i w
ówczesnej Czechosłowacji. Pomysł niestety się nie udał. Orzecznictwo sądów było
na tyle rozbieżne, że rychło okazało się, że oba państwa mają te same ustawy,
ale różne prawo rodzinne.
Na koniec warto nadmienić, że od
czasów pierwszych prób skonstruowania tzw. logiki modalnej i deotycznej, czyli
od czasów Arystotelesa, nikomu nie udało się stworzyć sprawnego systemu logiki
zdań wyrażających prawa i obowiązki, tak aby można było przeprowadzać sprawne wnioskowania
(czytaj: wykładnię). Zatem te, które faktycznie są dokonywane i których ślady
znajdziemy w uzasadnieniach wyroków sądów albo w opiniach prawnych, są
złudzeniem, żeby nie powiedzieć mocniej, oszustwem.
Dlatego właśnie jestem
antypozytywistą i bardzo się irytuję, kiedyś jakiś nieopierzony, nawiedzony
prawnik, pozytywista usiłuje dokonać swojej, jedynie słusznej wykładni ustawy.
Czym zatem jest prawo? O tym będzie
osobny post.:)
Subskrybuj:
Posty (Atom)