Śledząc dziesiątki postów i
artykułów na LinkedIn tudzież na innych forach społecznościowych, sądzę że większości z nas tam obecnych chodzi z
grubsza o to samo: Aby osiągnąć sukces w kategoriach materialnych lub w
kategoriach odpowiedniej pozycji społecznej. W tym miejsce uczynię
szybkie zastrzeżenie. Ten tekst nie będzie krytyką pogoni za sukcesem.
Choć mamy jego różne definicje i wyobrażenia każdy go potrzebuje. Nie
mam co do tego żadnych wątpliwości i nie mają go ewolucyjnie
zorientowani badacze naszej psychiki i kultury, bo to właśnie z punktu
widzenia naszej biologicznej i kulturowej ewolucji chciałbym niniejszym
przyglądnąć się owemu fenomenowi.
Na początek nieco trywialne założenie: Nasza psychika i kultura,
manifestujące się w powtarzalnych wzorcach zachowań oraz w szeregu
artefaktach (język, książki, ubrania, komputery, teorie naukowe itp.) są
produktem ewolucji biologicznej oraz kulturowej. Oba procesy są ze sobą
wzajemnie powiązane. U podstaw obu jest podobny mechanizm w postaci
algorytmu genetycznego, składający się w uproszczeniu z przypadkowych
mutacji, wymiany informacji (materiału genetycznego lub zmiennych
kulturowych), oraz doboru naturalnego determinowanego środowiskiem
(naturalnym lub społecznym). Mechanizm ten na przestrzeni kilku milionów
lat ewolucji hominidów, kilkuset tysięcy lat ewolucji homo sapiens, czy
też kilkudziesięciu tysięcy lat naszej ekspansji kulturowej doprowadził
do selekcji takich wzorców które służyły najlepiej naszej adaptacji do
zastanego środowiska. Na tej podstawie możemy też (niedoskonale)
rozumować w drugą stronę: Jeśli jakiś wzorzec istnieje i wykazuje się
powszechnością i powtarzalnością w kolejnych pokoleniach to
najprawdopodobniej jest on adaptacyjny. Jeśli większość ludzi poszukuje
sukcesu materialnego to dążność ta najprawdopodobniej jest adaptacyjna
czyli służy naszemu przetrwaniu poprzez odpowiednie dostosowanie się do
środowiska.
Czym jednak determinowane jest owo dostosowanie? Krótko po publikacji
dzieła Darwina, biologom wydawało się, że kluczowym determinantem jest
przetrwanie osobnika z określonym genotypem. Osobniki z genotypem
zapewniający owo przetrwanie (dłuższe życie) w danym środowisku będą się
rozprzestrzeniać, a pozostałe będą wymierać. Biologowie ci jednak
popełnili błąd. Nie chodzi tu bowiem o osobników ale o ich "samolubne"
geny i ich reprodukcję. Nie docenili siły doboru płciowego i szczególnej
kombinacji cech, które są równocześnie adaptacyjne i nie adaptacyjne.
Szczególnym przykładem jest pawi ogon, który stanowi znak siły i zdrowia
osobnika, ale jednocześnie jest dla niego obciążeniem, utrudniającym
ucieczkę przed drapieżnikiem. Ów znak siły i zdrowia sprawia, że
osobniki z dużym ogonem częściej wybierane są na partnerów seksualnych i
tym samym mają więcej potomstwa, nawet jeśli krócej żyją. Dodajmy -
potomstwa z dużymi ogonami. W takich przypadkach proces ewolucyjny
trafia na równię pochyłą niekończącego się wyścigu zbrojeń, na końcu
którego jest zagłada gatunku, a po drodze indywidualne "tragedie"
nosicieli ogona, którzy za swój prokreacyjny sukces płacą wysoką cenę,
rezygnując z istotnej części swojego indywidualnego dobrostanu. Ów
dobrostan jest bowiem ewolucyjnie bez znaczenia jeśli nie przekłada się
na liczbę potomstwa.
Niektórzy antropolodzy kulturowi są skłonni twierdzić, że nasza pogoń
za sukcesem, realizowana w znacznej części poprzez naśladowanie osób,
które postrzegane są jako te, które ów sukces odniosły, ma podobny
charakter, choć działa nieco inaczej. Przede wszystkim adaptacyjna jest
sama kultura. Jej elementem są m.in narzędzia umożliwiające nam
przetrwanie w najbardziej niesprzyjających warunkach. Do powstania
kultury niezbędny jest pewien poziom innowacji (mutacji kulturowych),
ale przede wszystkim imitacji, która służy międzypokoleniowemu
przenoszeniu wzorców. Wysoki status społeczny jest zaś (przede wszystkim
u mężczyzn, ale ostatnimi czasy coraz częściej także i u kobiet) silny
afrodyzjakiem. Takie osoby postrzegane są jako atrakcyjne i tym samym
ich szanse na liczne kontakty seksualne z atrakcyjnymi partnerami /
partnerkami oceniane są jako większe, co powinno przekładać się na
reprodukcyjny sukces. Tyle że się nie przekłada.
Zjawisko spadku liczby potomstwa, które sprawiło, że katastroficzne
przepowiednie demograficzne, obecne jeszcze w latach 70-tych jak na
razie są dalekie od ziszczenia się, zaczęło się wraz z rewolucją
przemysłową. Jego powody nie są do końca jasne i jest na ten temat wiele
hipotez. Jedna z nich wiąże je jednak właśnie z ewolucją kulturową,
zwracając uwagę na charakterystyczne korelaty spadku dzietności, a to:
- Zmiana wzorca wysokiego statusu społecznego (dziedziczna władza i majątek ustępują miejsca merytokracji - statusowi zbudowanemu na indywidualnych osiągnięciach, opartych na talencie i edukacji)
- Upowszechnienie edukacji (zwłaszcza wśród kobiet)
- Rozwój środków masowego przekazu - gazet, czasopism, radia, telewizji, a współcześnie także mediów elektronicznych
Te dwa ostatnie elementy związane są z tzw. selektywną transmisją
wzorców kulturowych, która dokonuje się poza środowiskiem rodzinnym.
Edukacja oraz mass-media zwiększyły zasięg i siłę oddziaływania tej
transmisji, osłabiając tym samym transmisje nieselektywną (czyli wzorce
kulturowe nabywane od rodziców, które przyjmujemy "jak leci"). Ten
pierwszy element związany jest zapewne z rozprzestrzenieniem się kultury
burżuazyjnej, kładącej nacisk na indywidualną wolność, równość, godność
ale także talent, pracę i edukację. Kultura ta pojawiła się wpierw w
XVII w Holandii, a nieco później w Anglii. Jej przedstawiciele mieli
ważną cechę - szybko się bogacili, uzyskując w ten sposób wysoki status
społeczny. Przyjęcie tychże wzorców i ich imitacja dawały szansę na
powtórzenie tego sukcesu, stąd ich szybkie rozprzestrzenianie się. Tyle,
że o ile wysoki status społeczny oraz imitacja osób o tym statusie, są
co do zasady adaptacyjne, to ten konkretny wzorzec wiązał się
integralnie z inwestycją w większości nakierowaną na budowę tegoż
statusu, niż na posiadanie i wychowanie potomstwa. Proces ten
przyspieszył drastycznie wraz z upowszechnieniem edukacji kobiet, które w
tym systemie wartości (rozprzestrzenianym zresztą przez publiczne
szkolnictwo) również upatrywały szansę na zbudowanie własnego statusu
społecznego. W tym przypadku odejście od inwestycji w potomstwo było
jeszcze bardziej radykalne. Na końcu tego procesu znajdujemy się my,
przeciętni, głodni sukcesu użytkownicy LinkedIn, często samotni lub w
związkach partnerskich, bez potomstwa lub z potomstwem w liczbie
dalekiej od naturalnej zastępowalności, które to potomstwo napotka na
swojej drodze z grubsza te same wzorce. Pogoń za indywidualnym sukcesem
stała się ewolucyjną pomyłką, która służyć miała zwiększonej
reprodukcji, a nie służy niczemu.
Prosty wniosek byłby taki, że jesteśmy skazani na wymarcie razem z
tym fragmentem kultury, którego jesteśmy nośnikami. Przetrwają tylko
Anabaptyści, Amisze, ortodoksyjni Żydzi i Muzułmanie. Ewolucja kulturowa
nie działa jednak w tak prosty sposób. O ile niewielkie społeczności
Amiszy w Stanach Zjednoczonych dość skutecznie odcinają swoje dzieci od
selektywnej transmisji kulturowej, co pozwala im wzmacniać przekaz
rodzinny i faktycznie przyrastać liczebnie, to proces ten jest bardzo
powolny. Społeczności muzułmańskie zaś, pomimo panicznych zapowiedzi
prawicowych ekstremistów, są w większości wyjątkowo podatne na ów
selektywnych przekaz. Widać to między innymi w istotnym spadku
dzietności w rodzinach imigranckich w Europie w drugim i trzecim
pokoleniu. Nawet jeśli zatem w owych konserwatywnych społecznościach
rodzi się zdecydowanie więcej dzieci, to szanse, że w okresie ich
adolescencji nie zostaną one zainfekowane memem sukcesu, są niewielkie. Z
drugiej strony na obrzeżach kultury burżuazyjnej, kiełkują inne,
sekularne kultury, które modyfikują model sukcesu, wiążąc go w mniejszym
stopniu z materialną zamożnością i gotowe są jakąś część swoich zasobów
inwestować w rodzicielstwo. Samotne matki, ojcowie, patchworkowe
rodziny itp. są odpowiedzialne w części za nieco wyższą dzietność we
Francji czy Szwecji.
Darwinowska analiza ewolucji jakiejś zmiennej kulturowej, oparta na
uproszczonych modelach typu ABM z algorytmem genetycznym ma istotną
wadę. Wymusza daleko idące uproszczenia i co prawda pozwala śledzić
rozwój populacji w kolejnych pokoleniach w zależności od wag
przypisywanych określonym czynnikom, ale nie pozwala na tworzenie
wiarygodnych predykcji. Stąd skazani jesteśmy na nieco bardziej
wyszukane i lepiej uargumentowane, ale jednak spekulacje. Niemniej kiedy
następnym razem spędzimy kolejne 12 godzin pracując ciężko na nas
sukces, pamiętajmy, że punktu widzenia ewolucji pielęgnujemy nasz pawi
ogon, który uczynić ma nas atrakcyjnymi partnerkami lub partnerami na
rynku wymiany materiału genetycznego, ale dzieci z tego
najprawdopodobniej nie będzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz