Ilekroć ktoś powołuje się
na status tzw. „zawodów zaufania publicznego”, nachodzą mnie niedające się usunąć
wątpliwości, czy przypadkiem nie mamy tu do czynienia z kategorią pustą, zbiorem
bez realnych desygnatów, konstruktem teoretycznym, którego istnienie postuluje
się ze względu na twierdzenia określonej teorii.
Brzmi zawile. Wiem. Może
przykład: „Ponieważ zawód nauczyciela jest zawodem zaufania publicznego, to
powinien mieć prawo do ustawowo gwarantowanego, godnego wynagrodzenia”.
Wnioskowanie przebiega od przesłanki jaką jest „zawód zaufania publicznego”, do
konkluzji jaką jest „godne wynagrodzenie”. A może jest inaczej. Ponieważ w
danym społeczeństwie (czy też w danej grupie społecznej) uznajemy że nauczyciel
powinien „godnie zarabiać”, w celu uzasadnienie tego przeświadczenia
przyjmujemy, że jest to „zawód zaufania publicznego” i to samo w sobie
uzasadnia określone przywileje. Przykład brzmi prowokacyjnie, ale jest
całkowicie abstrakcyjny. Nie mam nic do nauczycieli, nie chcę się też
wypowiadać co do ich wynagrodzeń, statusu społecznego lub szczególnych
przywilejów. Chcę tylko powiedzieć, że kryterium na podstawie którego określone
profesje korzystają z przymiotu „zawodu zaufania publicznego”, a inne nie, jest
dla mnie enigmatyczne. Dlaczego taką profesją miałby być adwokat, a nie jest
nim elektryk. Od tego drugiego wszak
niejednokrotnie zależy moje życie. Być może kryterium tym jest szczególna,
służebna rola, jaką profesje te spełniają w społeczeństwie? Jeśli tak, to owa
szczególna, służebna rola, winna być widoczna w dokumentach konstytuujących daną
profesję. Pójdźmy tym tropem.
Jednym z najstarszych
takich zawodów jest zawód lekarza. Tekstem , który ukształtował jego pozycje w społeczeństwie
jest przysięga Hipokratesa. Składa się ona z pięciu merytorycznych akapitów
(wyłączam inwokację do Apolina i zakończenie). Jeden jest poświęcony relacji do
mistrza, pozostałe dotyczą obowiązków względem pacjentów. Dość rozsądna proporcja
przyjąwszy ową służebną rolę lekarza. [1]
Współczesnym
odpowiednikiem mogą być, skąd inąd bliskie mi z konieczności, zasady etyki
adwokackiej. Tu jednak statystyka treści wygląda nieco inaczej. Zasady liczą 70
paragrafów i ok. 13 stron tekstu. Rozdział poświęcony stosunkowi do klientów to
raptem dwie strony (16 paragrafów). Mniej więcej tyle samo co rozdział o stosunku
do kolegów (dwie strony – 12 paragrafów). Stosunek do sądu i innych organów to
tylko pół strony (4 paragrafy). Jedną stronę (9 paragrafów) zajmuje rozdział
poświęcony samorządowi i władzom adwokatury. Istotny fragment (ok. 3 stron i 5
obszernych paragrafów) poświęcony jest regulacji dot. informacji i reklamy
działalności adwokackiej. [2]
Zasady etyki adwokackiej
nie są tu wyjątkiem. Po prostu znam je najlepiej. Gdzieś w tym natłoku różnych,
mniej bądź bardziej potrzebnych regulacji, owa służebna rola ginie. I znowu
ogarniają mnie nie dające się usunąć wątpliwości …. Może po prostu jej nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz