Jest taki stary żydowski
szmonces, w którym starozakonny świadek podczas rozprawy nieustannie zwraca się
do sądu „proszę wysokiej sprawiedliwości”.
Nie przestaje używać tego zwrotu pomimo licznych napomnień ze strony
sędziego. W końcu zirytowany referent krzyczy na świadka: „Tu nie ma żadnej
sprawiedliwości. Tu jest wysoki sąd!” Anegdota ta wydaje nam się zabawna, gdyż
w gruncie rzeczy jesteśmy przekonani o istnieniu pewnego, być może
niedościgłego ideału jakim są sądy, realizujące obiektywną idee sprawiedliwości.
Obiektywną, czyli istniejącą niezależnie od naszych indywidualnych przekonań i
niezależnie od aktualnej koniunktury politycznej. Ale anegdota ta jest też
obrazem sporu ideologicznego o istotę prawa, który został zapoczątkowany na
przełomie XIX i XX wieku wraz z powstaniem różnych kierunków tzw. realizmu
prawnego. Najogólniej stanowiska dot. istoty prawa, ale i poniekąd
sprawiedliwości można by podzielić na owe idealistyczne, poszukujące jakiegoś
kanonu obiektywnych lub przynajmniej
poznawalnych wartości, które realizowane byłyby w każdym konkretnym orzeczeniu,
oraz realistyczne, które uznają, że nie ma tu czego szukać bo taki kanon nie istnieje.
Te pierwsze przy tym wcale nie muszą przyjmować jakiegoś boskiego (czy
też transcendentalnego) pochodzenia sprawiedliwości. Ich obiektywność wywodzić
mogą np. z jakiś względnie stabilnych elementów natury ludzkiej, choćby
ukształtowanych w procesie biologicznej ewolucji. Realiści zaś wcale nie będą
twierdzić, że w danej społeczności nie istnieje jakiś, dający się wyodrębnić
zestaw przekonań na temat tego, co jest a co nie jest sprawiedliwe. Tyle tylko,
że ten zestaw przekonań jest zmienny, zarówno pośród członków społeczności jak
i na poziomie jednostek, silnie uwarunkowany kontekstem sytuacyjnym i tym samym
przynajmniej do pewnego stopnia podatny na manipulację, albo też inaczej,
inżynierię społeczną. W tym miejscu rozpoczyna się dramat realistów.
Konsekwentny realista, naturalista i ewolucjonista (zwykle te składowe
światopoglądowe idą razem) na pytanie co jest sprawiedliwe a co nie, musi
rozłożyć bezradnie ręce. O tym jakie przekonania dotyczące sprawiedliwości
okażą się w jakieś perspektywie czasowej dominujące, ostatecznie zadecyduje
dobór naturalny i płciowy. Przyszłe przekonania kolejnych pokoleń będą miarą
słuszności naszych dzisiejszych wyobrażeń o sprawiedliwości, a to jakie to będą
przekonania zależy bardziej o tego kto się będzie rozmnażał niż od tego jaki
przekaz dominuje aktualnie w sferze publicznej. Analogicznie nie jesteśmy w
stanie stwierdzić na chwilę obecną jakie cechy biologiczne określonego gatunku
okażą się w zdefiniowanej przyszłości adaptacyjne. W takiej perspektywie nie sposób jednak
argumentować za jakimkolwiek rozwiązaniem prawnym, bez wcześniejszych,
silniejszych założeń dotyczących tego co ostatecznie jest sprawiedliwe, dobre lub
pożądane. Ale skąd wziąć te założenia? Pierwsi realiści albo nie zawracali
sobie tym głowy, uznając, że przecież wszyscy z grubsza (czyli intuicyjnie)
wiemy co jest dobre dla społeczeństwa, albo też, że przekonania te mogą być
zrekonstruowane na podstawie jakiegoś badania naukowego. Potem pozostaje już
tylko technika, czyli jakie narzędzia dobrać do tego aby ten zestaw przekonań
urzeczywistnić. Jeśli można je zrekonstruować, to tym bardziej ich wyrazem mogą
być wybory polityczne. Władza, która kieruje się taką logiką nie będzie miała
żadnych zahamowań przed stosowaniem skutecznych
narzędzi urzeczywistniających dominującą wizję. Zwłaszcza jeśli wizję tą, z
jakiś powodów (choć z pewnością nie realistycznych) podziela. Nie będzie się
przejmować jakimś trójpodziałem władzy czy rzekomą wolnością prasy. To nie są żadne „obiektywne” wartości, za
którymi przemawia jakaś racja, podważająca ową dominującą wizję. Jedynym
ogranicznikiem takiej władzy będzie owa skuteczność.
I tu jest pies pogrzebany. Owa
skuteczność jest co najmniej wątpliwa. Lekcja wyciągnięta z prekursorskich
badań i eksperymentów społecznych była i
jest umiarkowanie zachęcająca. Zarówno identyfikacja wspólnego kanonu społecznych
przekonań jak i próba ich manipulacji, czy wpływania na zachowania społeczne,
okazują się nie lada wyzwaniem. Historycznie odnotowane skutki takich działań
wykraczają dalece poza wyobrażalne plany społecznych inżynierów. Jest ku temu
wiele powodów i nic nie wskazuje na to aby w najbliższej przyszłości sytuacja
ta miała ulec istotnej zmianie. Jeśli zaczynamy jakąkolwiek rewolucję społeczną,
musimy liczyć się z tym, że jej rezultaty mogą być dalekie od pożądanych. Jeśli
zatem można znaleźć jakiś realistyczny czy też naturalistyczny argument
przeciwko instrumentalnemu traktowaniu instytucji społecznych, to jest nim
właśnie argument z ograniczonej skuteczności inżynierii społecznej. W naszym
obszarze kulturowym spontaniczna „mądrość” ewolucji kulturowej, przejawiająca
się w wielu pokoleniach, wykształciła instytucje, których jedyną funkcją jest
hamowanie projektowanych przez władzę zmian. Towarzyszy temu zwykle jakiś
silne, aksjologiczne uzasadnienie: naturalne przypisane nam prawa obywatelskie,
wolność, równość, rządy prawa wyrażone w konstytucji stanowiącej najwyższą wolę
narodu, itp. Z punktu widzenie realisty to tylko retoryka, przemawiająca do
wyobraźni, niezbędna aby określonym instytucjom przypisać jakiś autorytet. Bez
niego nie spełnią swojej hamulcowej funkcji. Nie znaczy to, że korzystają one z
jakiegoś szczególnego namaszczenia, ani też że są doskonałe i niezmienne. Ale
towarzyszy im pewne domniemanie skuteczności, wynikające z dotychczasowych
doświadczeń. To bardzo słabe uzasadnienie, ale zawsze jakieś.
Ale gdzie tu dramat
sprawiedliwości? Realistyczna, czy też silniej, naturalistyczna interpretacja
prawa eliminuje z dyskursu jakiekolwiek odesłania do obiektywnej idei sprawiedliwości,
wykraczającej poza jednostkowe codzienne wybory. Wszystkie idee wydają się
równo uprawnione, gdyż nie mamy kryterium które pozwoliłoby którąkolwiek
uprzywilejować. Jedyne które możemy zasadnie dyskryminować, to te których w
danym momencie nikt nie chce. Jeśli wdrażanie którejkolwiek nieuprzywilejowanej
wizji sprawiedliwości, mogłoby potencjalnie doprowadzić do realizacji idei
której nikt nie chce, to rozsądnie jest zaprojektować jakieś hamulce
instytucjonalne np. w postaci sądu konstytucyjnego. Problem w tym, że jego
uprawomocnienie wymaga odesłania do jakieś obiektywnej idei sprawiedliwości.
Dramat poniekąd przypomina społecznych badaczy nad zjawiskiem religijności,
którzy będąc ateistami odkrywają, że postawa religijna sprawia że ludzie którzy
ją wykazują, żyją dłużej, są bogatsi i szczęśliwsi. Ze swojego punktu widzenia nie
są w stanie uczynić jakiegokolwiek użytku ze swojego odkrycia.