środa, 10 października 2012

Lepszy wyrok po lunchu



Wiedza psychologów, ale także i prawników o tym jak silnie nasze decyzje uwarunkowane są biologicznie jest coraz szersza. Oznacza to zarówno, że coraz więcej na ten temat wiemy jak też i że coraz więcej osób zna wyniki badań w tym zakresie. Chyba jednak nie w Polsce. Kiedy w ubiegłym roku grupa badaczy z Izraela skonstatowała, że sędzia orzekający po lunchu wydaje łagodniejsze wyroki dla podsądnego, informacja o tym, wśród znajomych sędziów spotkała się z jednoznacznie negatywną reakcją dyskredytującą sam przedmiot badań. Tymczasem wydaje się, że te badania spełniały podstawowe standardy metodologiczne.  Były one zresztą bardzo proste i polegały na analizie orzeczeń w sprawie warunkowego zwolnienie z zakładu karnego. Próba orzeczeń była nie mała (ponad 1000), a liczba orzeczeń korzystnych dla więźniów rosła znacząco (ponad rozkład normalny) po przerwie lunchowej.[1] Z innych badań z kolei wynikało, że wyjaśnianie sędziom biologicznych podstaw psychopatii sprawia, że orzeczenia karne w tym sprawach są łagodniejsze przeciętnie o rok. Jeszcze ciekawszy wpływ ma np. wynik rzutu kostką, co jest zapewne związane z tzw. efektem zakotwiczenia (o tym pisałem w tekście: Efekt zakotwiczenia. Czy kontrola instancyjna orzeczeń ma jakikolwiek sens).


Te badania jak i szereg innych potwierdzają intuicyjnie znaną tezę, że trudniejszą do podjęcia decyzją, a tym samym bardziej podatną na wpływ biologicznych uwarunkowań, jest decyzja dot. wymiaru kary (lub zasądzanej kwoty w sprawach cywilnych) niż decyzja rozstrzygająca sprawę co do zasady (winny – niewinny, odpowiedzialny – nieodpowiedzialny). O tym donosi The Economist w ostatnim numerze w tekście A Judgement Call. Artykuł stawia jednak kluczowe pytanie: Co z tego, że potrafimy identyfikować niektóre z naszych uprzedzeń poznawczych? W jaki sposób powinniśmy postępować aby ich efekt maksymalnie zredukować? Niezależnie bowiem od wyznawanej koncepcji sprawiedliwości nikt nie zgodzi się na to aby wysokość wyroku zależała od lunchu!
Psychologowie i regulatorzy testują kilka możliwych sposób podejścia do tematu. Najprostszym byłoby tworzenie ścisłych reguł wiążących sędziego, określających kazuistycznie w jakich okolicznościach zapadać ma jakie orzeczenie. Coś na kształt taryfikatora mandatów. Oczywiście w takim przypadku, jedna z podstawowych zasady socjologicznej szkoły prawa karnego – zasada swobodnego uznania sędziego idzie do kosza. Na to nie bardzo jest przyzwolenie samych sędziów. Inni z kolei próbują powrócić do instytucji ławy przysięgłych. Wydaje się bowiem, że kolektywne decyzje są mniej podatne na tego typu indywidualne uprzedzenia. Jednakże mechanizm podejmowania takich decyzji i ewentualny wpływ osobniczych uprzedzeń, nie jest do końca rozpoznany. Innym problem jest, często podnoszona niekompetencja nieprofesjonalnych ławników. Badania przeprowadzane w latach 70-tych w Polsce wykazały tu znaczną podatność ławników na procesową manipulacje. Mówiąc trywialnie zawodowi sędziowie okazywali się bardziej odporni na „krokodyle łzy” na sali rozpraw.  Jeszcze innym problemem są koszty takiego rozwiązania.
Pomysłem, który jest mi najbliższy jest edukacja i trening. Zaakceptowanie naszej powszechnej podatności na poznawcze i biologiczne uprzedzenia, czyni nas bardziej krytycznymi co do własnych decyzji. Trening w warunkach kontrolowanych pozwala zaś na wypracowania w organizmie mechanizmów ostrzegawczych. Jest w tym względzie szereg wzorców, z których można czerpać. Jednym z nich jest np. superwizja i rola superwizora w terapii (mogliśmy się z nią zapoznać przy okazji serialu Bez tajemnic emitowanego przez HBO). Czy doczekamy się kiedyś sędziego superwizora? Chyba nie szybko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz