poniedziałek, 14 marca 2016

Dramat sprawiedliwości



Jest taki stary żydowski szmonces, w którym starozakonny świadek podczas rozprawy nieustannie zwraca się do sądu „proszę wysokiej sprawiedliwości”.  Nie przestaje używać tego zwrotu pomimo licznych napomnień ze strony sędziego. W końcu zirytowany referent krzyczy na świadka: „Tu nie ma żadnej sprawiedliwości. Tu jest wysoki sąd!” Anegdota ta wydaje nam się zabawna, gdyż w gruncie rzeczy jesteśmy przekonani o istnieniu pewnego, być może niedościgłego ideału jakim są sądy, realizujące obiektywną idee sprawiedliwości. Obiektywną, czyli istniejącą niezależnie od naszych indywidualnych przekonań i niezależnie od aktualnej koniunktury politycznej. Ale anegdota ta jest też obrazem sporu ideologicznego o istotę prawa, który został zapoczątkowany na przełomie XIX i XX wieku wraz z powstaniem różnych kierunków tzw. realizmu prawnego. Najogólniej stanowiska dot. istoty prawa, ale i poniekąd sprawiedliwości można by podzielić na owe idealistyczne, poszukujące jakiegoś kanonu  obiektywnych lub przynajmniej poznawalnych wartości, które realizowane byłyby w każdym konkretnym orzeczeniu, oraz realistyczne, które uznają, że nie ma tu czego szukać bo taki kanon  nie istnieje.  Te pierwsze przy tym wcale nie muszą przyjmować jakiegoś boskiego (czy też transcendentalnego) pochodzenia sprawiedliwości. Ich obiektywność wywodzić mogą np. z jakiś względnie stabilnych elementów natury ludzkiej, choćby ukształtowanych w procesie biologicznej ewolucji. Realiści zaś wcale nie będą twierdzić, że w danej społeczności nie istnieje jakiś, dający się wyodrębnić zestaw przekonań na temat tego, co jest a co nie jest sprawiedliwe. Tyle tylko, że ten zestaw przekonań jest zmienny, zarówno pośród członków społeczności jak i na poziomie jednostek, silnie uwarunkowany kontekstem sytuacyjnym i tym samym przynajmniej do pewnego stopnia podatny na manipulację, albo też inaczej, inżynierię społeczną. W tym miejscu rozpoczyna się dramat realistów. Konsekwentny realista, naturalista i ewolucjonista (zwykle te składowe światopoglądowe idą razem) na pytanie co jest sprawiedliwe a co nie, musi rozłożyć bezradnie ręce. O tym jakie przekonania dotyczące sprawiedliwości okażą się w jakieś perspektywie czasowej dominujące, ostatecznie zadecyduje dobór naturalny i płciowy. Przyszłe przekonania kolejnych pokoleń będą miarą słuszności naszych dzisiejszych wyobrażeń o sprawiedliwości, a to jakie to będą przekonania zależy bardziej o tego kto się będzie rozmnażał niż od tego jaki przekaz dominuje aktualnie w sferze publicznej. Analogicznie nie jesteśmy w stanie stwierdzić na chwilę obecną jakie cechy biologiczne określonego gatunku okażą się w zdefiniowanej przyszłości adaptacyjne.  W takiej perspektywie nie sposób jednak argumentować za jakimkolwiek rozwiązaniem prawnym, bez wcześniejszych, silniejszych założeń dotyczących tego co ostatecznie jest sprawiedliwe, dobre lub pożądane. Ale skąd wziąć te założenia? Pierwsi realiści albo nie zawracali sobie tym głowy, uznając, że przecież wszyscy z grubsza (czyli intuicyjnie) wiemy co jest dobre dla społeczeństwa, albo też, że przekonania te mogą być zrekonstruowane na podstawie jakiegoś badania naukowego. Potem pozostaje już tylko technika, czyli jakie narzędzia dobrać do tego aby ten zestaw przekonań urzeczywistnić. Jeśli można je zrekonstruować, to tym bardziej ich wyrazem mogą być wybory polityczne. Władza, która kieruje się taką logiką nie będzie miała żadnych zahamowań przed stosowaniem skutecznych narzędzi urzeczywistniających dominującą wizję. Zwłaszcza jeśli wizję tą, z jakiś powodów (choć z pewnością nie realistycznych) podziela. Nie będzie się przejmować jakimś trójpodziałem władzy czy rzekomą wolnością prasy.  To nie są żadne „obiektywne” wartości, za którymi przemawia jakaś racja, podważająca ową dominującą wizję. Jedynym ogranicznikiem takiej władzy będzie owa skuteczność.
I tu jest pies pogrzebany. Owa skuteczność jest co najmniej wątpliwa. Lekcja wyciągnięta z prekursorskich badań i eksperymentów  społecznych była i jest umiarkowanie zachęcająca. Zarówno identyfikacja wspólnego kanonu społecznych przekonań jak i próba ich manipulacji, czy wpływania na zachowania społeczne, okazują się nie lada wyzwaniem. Historycznie odnotowane skutki takich działań wykraczają dalece poza wyobrażalne plany społecznych inżynierów. Jest ku temu wiele powodów i nic nie wskazuje na to aby w najbliższej przyszłości sytuacja ta miała ulec istotnej zmianie. Jeśli zaczynamy jakąkolwiek rewolucję społeczną, musimy liczyć się z tym, że jej rezultaty mogą być dalekie od pożądanych. Jeśli zatem można znaleźć jakiś realistyczny czy też naturalistyczny argument przeciwko instrumentalnemu traktowaniu instytucji społecznych, to jest nim właśnie argument z ograniczonej skuteczności inżynierii społecznej. W naszym obszarze kulturowym spontaniczna „mądrość” ewolucji kulturowej, przejawiająca się w wielu pokoleniach, wykształciła instytucje, których jedyną funkcją jest hamowanie projektowanych przez władzę zmian. Towarzyszy temu zwykle jakiś silne, aksjologiczne uzasadnienie: naturalne przypisane nam prawa obywatelskie, wolność, równość, rządy prawa wyrażone w konstytucji stanowiącej najwyższą wolę narodu, itp. Z punktu widzenie realisty to tylko retoryka, przemawiająca do wyobraźni, niezbędna aby określonym instytucjom przypisać jakiś autorytet. Bez niego nie spełnią swojej hamulcowej funkcji. Nie znaczy to, że korzystają one z jakiegoś szczególnego namaszczenia, ani też że są doskonałe i niezmienne. Ale towarzyszy im pewne domniemanie skuteczności, wynikające z dotychczasowych doświadczeń. To bardzo słabe uzasadnienie, ale zawsze jakieś.
Ale gdzie tu dramat sprawiedliwości? Realistyczna, czy też silniej, naturalistyczna interpretacja prawa eliminuje z dyskursu jakiekolwiek odesłania do obiektywnej idei sprawiedliwości, wykraczającej poza jednostkowe codzienne wybory. Wszystkie idee wydają się równo uprawnione, gdyż nie mamy kryterium które pozwoliłoby którąkolwiek uprzywilejować. Jedyne które możemy zasadnie dyskryminować, to te których w danym momencie nikt nie chce. Jeśli wdrażanie którejkolwiek nieuprzywilejowanej wizji sprawiedliwości, mogłoby potencjalnie doprowadzić do realizacji idei której nikt nie chce, to rozsądnie jest zaprojektować jakieś hamulce instytucjonalne np. w postaci sądu konstytucyjnego. Problem w tym, że jego uprawomocnienie wymaga odesłania do jakieś obiektywnej idei sprawiedliwości. Dramat poniekąd przypomina społecznych badaczy nad zjawiskiem religijności, którzy będąc ateistami odkrywają, że postawa religijna sprawia że ludzie którzy ją wykazują, żyją dłużej, są bogatsi i szczęśliwsi. Ze swojego punktu widzenia nie są w stanie uczynić jakiegokolwiek użytku ze swojego odkrycia.