środa, 1 sierpnia 2012

Kilka uwag na temat tzw. zasad etyki zawodowej. Subiektywna statystyka.


Ilekroć ktoś powołuje się na status tzw. „zawodów zaufania publicznego”, nachodzą mnie niedające się usunąć wątpliwości, czy przypadkiem nie mamy tu do czynienia z kategorią pustą, zbiorem bez realnych desygnatów, konstruktem teoretycznym, którego istnienie postuluje się ze względu na twierdzenia określonej teorii.
Brzmi zawile. Wiem. Może przykład: „Ponieważ zawód nauczyciela jest zawodem zaufania publicznego, to powinien mieć prawo do ustawowo gwarantowanego, godnego wynagrodzenia”. Wnioskowanie przebiega od przesłanki jaką jest „zawód zaufania publicznego”, do konkluzji jaką jest „godne wynagrodzenie”. A może jest inaczej. Ponieważ w danym społeczeństwie (czy też w danej grupie społecznej) uznajemy że nauczyciel powinien „godnie zarabiać”, w celu uzasadnienie tego przeświadczenia przyjmujemy, że jest to „zawód zaufania publicznego” i to samo w sobie uzasadnia określone przywileje. Przykład brzmi prowokacyjnie, ale jest całkowicie abstrakcyjny. Nie mam nic do nauczycieli, nie chcę się też wypowiadać co do ich wynagrodzeń, statusu społecznego lub szczególnych przywilejów. Chcę tylko powiedzieć, że kryterium na podstawie którego określone profesje korzystają z przymiotu „zawodu zaufania publicznego”, a inne nie, jest dla mnie enigmatyczne. Dlaczego taką profesją miałby być adwokat, a nie jest nim elektryk.  Od tego drugiego wszak niejednokrotnie zależy moje życie. Być może kryterium tym jest szczególna, służebna rola, jaką profesje te spełniają w społeczeństwie? Jeśli tak, to owa szczególna, służebna rola, winna być widoczna w dokumentach konstytuujących daną profesję. Pójdźmy tym tropem.
Jednym z najstarszych takich zawodów jest zawód lekarza. Tekstem , który ukształtował jego pozycje w społeczeństwie jest przysięga Hipokratesa. Składa się ona z pięciu merytorycznych akapitów (wyłączam inwokację do Apolina i zakończenie). Jeden jest poświęcony relacji do mistrza, pozostałe dotyczą obowiązków względem pacjentów. Dość rozsądna proporcja przyjąwszy ową służebną rolę lekarza. [1]
Współczesnym odpowiednikiem mogą być, skąd inąd bliskie mi z konieczności, zasady etyki adwokackiej. Tu jednak statystyka treści wygląda nieco inaczej. Zasady liczą 70 paragrafów i ok. 13 stron tekstu. Rozdział poświęcony stosunkowi do klientów to raptem dwie strony (16 paragrafów). Mniej więcej tyle samo co rozdział o stosunku do kolegów (dwie strony – 12 paragrafów). Stosunek do sądu i innych organów to tylko pół strony (4 paragrafy). Jedną stronę (9 paragrafów) zajmuje rozdział poświęcony samorządowi i władzom adwokatury. Istotny fragment (ok. 3 stron i 5 obszernych paragrafów) poświęcony jest regulacji dot. informacji i reklamy działalności adwokackiej. [2]
Zasady etyki adwokackiej nie są tu wyjątkiem. Po prostu znam je najlepiej. Gdzieś w tym natłoku różnych, mniej bądź bardziej potrzebnych regulacji, owa służebna rola ginie. I znowu ogarniają mnie nie dające się usunąć wątpliwości …. Może po prostu jej nie ma.


[1] Treść w języku polskim jest dostępna np. tu: http://adonai.pl/life/?id=110

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz