Bryan Caplan, amerykański
ekonomista i jeden z najzagorzalszych zwolenników otwartych granic, zdecydował
się na przedstawienie swoich argumentów w sposób najbardziej przystępny dla
popularnego czytelnika, czyli poprzez komiks. „Open Borders. The Science and Ethics of
Immigration” jest znakomitą lekturą podsumowującą to co na dzisiaj wiemy o
skutkach zarobkowych migracji i to co możemy na ten temat powiedzieć z punktu
widzenia etyki. Wydźwięk jest jednoznaczny. Niemiej Caplan stara się nadać
narracji komiksowej ton argumentacyjny, mierząc się z różnymi, obecnymi w
społecznym dyskursie zarzutami. Lektura szeregu prac ekonomicznych dotyczących tego
zagadnienia nie pozostawia wątpliwości. Jak ujął to Michael Clemens, inny
ekonomista, na chodniku leży bilion nie zarobionych dolarów, tylko dlatego, że obowiązująca
polityka zamyka możliwość swobodnego zatrudniania imigrantów, czy też ich
osiedlania się w krajach bogatszych. Ów bilion dolarów nie jest wymyślony ale policzony.
Według metaanalizy Clemensa i tym samy według szacunków różnych ekonomistów,
zniesienie barier migracyjnych prowadziłoby do wzrostu światowego PKB od 67% do
147% i drastycznej redukcji biedy w krajach rozwijających się. Czy są jakieś
efekty negatywne? Nawet jeśli to są tak nieznaczne, że łatwo byłoby je
skompensować. Ciężko znaleźć rzetelne badania które twierdziłyby coś innego.
Co nas więc powstrzymuje?
Adam Smith spierał się z
merkantylistami o rozumienie bogactwa narodowego. Ci ostatni widzieli go bowiem
w nadwyżce handlowej i zasobach złota. Jednak nawet Smithowi nie obce było
kolektywistyczne myślenie o owym bogactwie. Oto mamy jakąś zbiorowość,
oddzieloną od innych mniej lub bardziej wyraźnymi politycznymi granicami, być
może także kulturowymi i językowymi, co do której sądzimy, że jak się bogaci to
dobrze. To istotna różnica czy bogaci się zbiorowość jako całość, czy rośnie
przeciętne bogactwo per capita, czy też indywidulane bogactwo każdego
mieszkańca. Jeśli każdy pracujący w Polsce Ukrainiec zarabiać będzie o 10%
mniej niż Polak o tych samych kwalifikacjach, ale trzykrotnie więcej niż na
Ukrainie, a wynagrodzenie niektórych spośród rezydentów spadnie o 5%, to:
1. Globalny
dochód rezydentów spadnie,
2. Globalnych
dochód wszystkich pracujących wzrośnie (bo jest więcej osób osiągający ten
dochód),
3. Przeciętny
dochód spadnie (średnia na osobę będzie niższa)
4. Indywidualny dochód drastycznie wzrośnie (poza
grupą rezydentów którym nieznacznie spadnie).
Pominąwszy przypadek trzeci, który jest w istocie
statystycznym trikiem, tylko w przypadku pierwszym, gdzie podstawą naszych ocen
będzie bogactwo narodowe liczone jako globalny dochód rezydentów (członków
danego narodu zamieszkujących określone terytorium) i dochód każdego innego
mieszkańca planety będziemy mieli za nic, moglibyśmy mieć uzasadnione prawo do
sprzeciwiania się migracjom zarobkowym. Dla uproszczenia pomijam fakt, że większość
analiz ekonomicznych wskazuje na szereg innych efektów, prowadzących do
realnego bogacenie się także rezydentów.
Rozważmy myślowy eksperyment. Czy
wiedząc, że nasi sąsiedzi na Ukrainie zarabiają realnie trzykrotnie mniej niż
my, bylibyśmy skłonni w jakiś sposób podzielić naszym dobrobytem? Jeśli
uważamy, że takie różnice pomiędzy poszczególnymi krajami w ogóle nie powinny występować
i oczekiwalibyśmy takiej polityki międzynarodowej, która by je niwelowała, to
prezentujemy postawę skrajnie kosmopolityczną. Mówiąc ekonomicznie, w funkcji
społecznego dobrobytu użyteczność Polaka i Ukraińca jest dokładnie taka sama i
współczynnik opisujący ich stosunek (φ) wynosi 1. Większość ludzi tak nie
myśli. Ale też i większość jest gotowa podzielić się swoim dobrobytem z głodującymi
w Afryce subsaharyjskiej. Jeśli ktoś nie jest, to wykazuje postawę skrajnie
nacjonalistyczną i współczynnik φ opisujący relację naszej wartości do „wartość
obcego” zmierza do nieskończoności. To jest właśnie sytuacja, gdzie wyłączną
podstawą naszych sądów wartościujących jest globalny dochód rezydentów.
Załóżmy dalej przez chwilę, że
przybywający do Polski pracownicy z Ukrainy, mający mniejsze oczekiwania
zarobkowe, powodują spadek wynagrodzenia lokalnych, nisko kwalifikowanych
pracowników. Od razu kilka zastrzeżeń: Po pierwsze w tym przypadku nie jest to
prawda. Od początku fali migracyjnej (czyli ok. 2014 r. ) wynagrodzenia
Polaków, w tym także tych w dolnym decylu dochodów istotnie rosną. Po drugie,
rzeczywiście oczekiwania zarobkowe naszych sąsiadów mogą być niższe (co się zresztą
szybko zmienia). Faktyczna szacowana różnica w zarobkach pomiędzy Polską a
Ukrainą wacha się między 3-5 razy, a pracujący w Polsce Ukraińcy zarabiają ok.
10% mniej niż Polacy na tych samych stanowiskach. Po trzecie ów spadek dochodów
lokalnych pracowników jest często przewijającym się kontrargumentem i są
pojedyncze badania, które mogą go w niewielkim stopniu potwierdzać (niewiele to
np. 4,8% realnego spadku na przestrzeni 20 lat). Przyjmijmy jednak że ów spadek
faktycznie występuje. Z drugiej strony jednak dobrobyt każdego z przybywających
drastycznie rośnie (3-5 razy!). Czy w kategoriach owej „wartości obcego”, czyli
współczynnika φ przyjmującego wartość od 1 do nieskończoności, istnieje taki
wzrost dobrobytu po stronie obcego, który uzasadnia jakiś spadek dobrobytu
rezydentów? Policzył to w modelu ekonomicznym Dani Rodrik i ustalił, że wartość
φ to ok. 4,5. Dobrobyt „obcego” jest dla nas ok. czterokrotnie mniej wart niż
nasz własny. Istnieje zatem pewien kompromis i jakkolwiek brzmi on paskudnie,
nie oczekuje od obywateli kraju przyjmującego 100% kosmopolityzmu. Co więcej,
nawet ten niewielki uszczerbek na „naszym” dobrobycie można łatwo skompensować.
Jeśli ktoś jest gotowy zapłacić kilka tysięcy euro za ryzykowny przemyt na
pontonie przez Morze Śródziemne, to tym chętniej zapłaci te pieniądze legalnie
za prawo osiedlenie się i pracy.
A zatem co nas powstrzymuje?
Owe polityczne granice pomiędzy
nacjami, które częściowo pokrywają się także z granicami kulturowymi, gdzie
podstawowym symbolicznym markerem jest język rezydentów, mają głębokie,
ewolucyjne uzasadnienie. Podstawą naszego gatunkowego sukcesu ewolucyjnego jest
rozległa kooperacja pomiędzy osobnikami zamieszkującymi bardzo odległe od
siebie siedliska, a mimo to współpracującymi i przestrzegającymi pewnych
powszechnym norm. Pominąwszy mrówki i pszczoły, zjawisko to jest w świecie zwierząt
unikalne. Elementem go napędzającym jest kultura - zespół umiejętności, wzorców
zachowań, przekazywanych z pokolenia na pokolenia i kumulowanych. Aby mogła ona
jednak powstać, u jej fundamentów jest prosty mechanizm – nasza nadzwyczajna tendencja
do naśladowania innych osobników. Najchętniej imitujemy te wzorce które są
najbardziej powszechne, co prowadzi do tzw. transmisji konformistycznej. Ten
mechanizm jest ewolucyjnie silnie adaptacyjny. Ma jednak efekt uboczny: Tworzy
granice pomiędzy kulturami prowadzące do współpracy w ramach danej kultury i
wrogości względem kultur obcych. Taka segregacja działała znakomicie w
społecznościach myśliwych i zbieraczy. Ale wraz z osadnictwem rolniczym i narastającą
konkurencją o zasoby ziemi, stała się podstawową przyczyną rozległych
konfliktów zbrojnych. W zglobalizowanym społeczeństwie zaś wydaje się wprost
przeciwskuteczna, tworząc barierę do wyciagnięcia z biedy milionów ludzi.
„Zasadniczo tworzymy naszą
współczesną organizację społeczną z umysłami z epoki kamienia łupanego”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz