poniedziałek, 1 września 2014

Why do firms exist?



Ronald Coese otrzymał nagrodę nobla z ekonomii za esej właśnie pod takim tytułem. Zadał sobie pytanie, którego nie zadał sobie przed nim nikt z klasycznych ekonomistów. Dlaczego właściwie istnieją firmy? Na doskonale funkcjonującym rynku organizacja taka właściwie nie byłaby potrzebna, a w każdym razie klasyczne zasady ekonomii Ricardy nie przewidywały jej istnienia. Konsumenci i producenci usług i towarów (poszczególne jednostki) w zasadzie mogłyby wykonywać przypisane im fragmenty działalności bez konieczności tworzenia systemu organizacyjnego jakim jest firma. Mozolnie przepytując kolejnych przedsiębiorców i przyglądając się ich pracy Coese sformułował do dziś obowiązującą hipotezę kosztów transakcyjnych – kosztów które towarzyszą każdej transakcji na rynku. Chociaż utworzenie i utrzymanie firmy jest kosztowne to i tak w rachunku zagregowanym prowadzi ono do obniżenia tych kosztów. Zamiast mozolnie poszukiwać szewca, który gotów byłby uszyć nam buty których oczekujemy, oraz poszukiwać właściwego dostawę materiałów na owe buty możemy po prostu udać się do sklepu, gdzie będziemy mogli wybrać spośród całej gamy dostępnych modeli, albo jeszcze lepiej, do galerii handlowej gdzie sklepów tych będzie cała gama.
Ten prosty mechanizm kosztów transakcyjnych doprowadził jednak do powstania konstruktu, który w przestrzeni społecznej zaczął żyć własnym życiem, a nawet uzyskał zestaw cech typowych dla odrębnego bytu, co gorsza silnie spersonalizowanego. Firma ma swoją misję, cel, osobowość, kulturę, dynamikę rozwoju, energię wewnętrzną itp. Język ekonomistów i menadżerów nie ujawnia w żaden sposób tej podstawowej roli przedsiębiorstwa jaką jest redukcja kosztów transakcyjnych. Szczególnie uderzające jest to w sformułowaniach wskazujących na silny emocjonalny stosunek rozmówcy do firmy („To była dobra firma, szkoda że ją tak zmarnowali.”) albo w pytaniach typu: A jak tam u was w firmie? To pytanie, zadane mi ostatnio, w istocie dotyczy, jak należy mniemać wyników finansowych, i przy nim na chwilę się zatrzymam.
Potocznym wskaźnikiem, że w firmie dzieje się dobrze, są dobre wyniki finansowe. „Dobre” nie oznacza tylko, że firma wykazuje zysk netto i dodatni cash flow, ale przede wszystkim że wykazuje się stosowną dynamiką wzrostu tychże. W firmie nie dzieje się dobrze, jeśli zysk roku bieżącego jest niższy od zysku roku poprzedniego. Magię tych cyferek oraz ich zwodniczość pokażę na trzech, dość oczywistych przykładach.
1.       Wyobraźmy sobie niezadłużoną spółkę ABC, która generuje 1 mln zł przychodów i 100 tys. zł zysku netto rocznie. Jednak w danym roku, zaciągnęła dług na kwotę 10 mln zł za który kupiła inną spółkę generującą 10 mln zł przychodów i 1 mln zł zysku netto rocznie. W ciągu roku nastąpiła tu gigantyczna zmiana na korzyść. Spółka osiąga teraz przychody w wys. 11 mln zł i zysk netto 1.100 tys zł. Niepokoi tylko pytanie o tożsamość spółki ABC. Wydaje się bowiem, że po takiej akwizycji to w zasadzie zupełne inne przedsiębiorstwo.  
2.       Wyobraźmy sobie inną spółkę inwestycyjną SI, która zakupiła akcje spółki ABC przed połączeniem. W swoim bilansie wyceni je metodą dochodową i pokaże że są one warte np. 700.000 zł (wskaźnik cena / zysk = 7). Po połączeniu jednak pokaże ich wartość, wyliczoną tym samym wskaźnikiem na kwotę 7.700 tys. zł. SI wykaże zatem wzrost zysku netto rok do roku o kwotę 7 mln zł. Jeśli SI jest w portfelu funduszu inwestycyjnego, który stosuje podobne metody wyceny, to jego zyski netto urosną jeszcze bardziej. Na rynku niby nic się nie zmieniło. Nie zredukowaliśmy żadnych kosztów transakcyjnych, żaden akcjonariusz nie otrzymał pokaźnej dywidendy, a mimo to kilka firm pokazało fantastyczne wzrosty wyników finansowych.
3.       Przykład trzeci dotyczy firmy, którą mam okazję zarządzać i o którą to ostatnio mnie zapytano. Najprościej można by odpowiedzieć w sposób wskazany powyżej i podać o ile rok do roku rosną przychody ze sprzedaży i o ile rośnie zysk brutto. Tyle tylko, że w spółce gdzie współwłaściciele na równi z pracownikami świadczą tzw. usługi profesjonalne taka informacja jest bezużyteczna. Czym więcej osób świadczących usługi tym większe przychody. Czym więcej zaś współwłaścicieli tym lepszy wynik finansowy. To co się faktycznie liczy to to, ile zarobił każdy ze współwłaścicieli z osobna (i czy jego dochód wzrósł czy zmalał), i czy się przy tym musiał dużo narobić (nie sztuka się narobić i zarobić). Innymi słowy ile kosztowała godzina jego pracy i jaka ew. część z tego przychodu przypadła na koszty ogólne. Można też szerzej zapytać, ile zarobili pracownicy w tej spółce, którzy tym samym wchodzą w krąg tzw. interesariuszy przedsiębiorstwa oraz na ile przedsiębiorstwo to było konkurencyjne na rynku (na ile zredukowało owe koszty transakcyjne).
Powyższe przykłady uświadamiają, że firma, tak jak opisał to Coese, jest tylko punktem pośredniczącym pomiędzy uczestnikami rynku. Firma spełnia swoją rolę reduktora kosztów transakcyjnych gdy ma wielu klientów, którzy postrzegają ją jako atrakcyjną cenowo na rynku oraz gdy jej współwłaściciele zarabiają na szeroko rozumianej dywidendzie. Dywidenda czy wypłaty z zysku powinny być co do zasady wskaźnikiem efektywności organizacyjnej. Czynienie z firmy odrębnego bytu, silnie spersonalizowanego, uruchamia szczególne pokłady naszych emocji i rychło prowadzi do spekulacyjnych baniek.
Na koniec istotne zastrzeżenia. Nie chciałbym aby powyższe przykłady zostały zinterpretowany jako argument przeciwko analizie finansowej przedsiębiorstwa, albo przeciwko wycenom metodą dochodową. W zasadzie dokonując oceny firmy, czy określonego sektora gospodarki nie dysponujemy żadnym innym narzędziem poza analizą finansową opartą niejednokrotnie o dane szacunkowe lub statystyczne. Próby ocen intuicyjnych („To dobra firma bo wszyscy się w niej dobrze czujemy”) są skazane na porażkę, podobnie jak intuicyjna, emocjonalna ocena czy interpretacja bardzo prostych wskaźników finansowych.